„Ślepnąc od świateł” Jakub Żulczyk i HBO, czyli dlaczego czekam na serial bardziej niż na święta

by 17:18

Po obejrzeniu trailera pomyślałam „Boże, jakie to jest genialne. Wygląda jak produkcja Bonda, jak coś mega drogiego. Czy to aby na pewno polskie?”. Hipnotyzuje, przyciąga i wprawia w dziwny nastrój – buntu przeciwko rzeczywistości, ale też chęci oderwania się od swojego normalnego życia. Dlaczego najnowsza produkcja HBO jest warta obejrzenia nawet w ciemno?
Na podstawie książki
To już dobry, solidny argument. Serial powstał na podstawie powieści Jakuba Żulczyka, jednego z najciekawszych polskich autorów, który w swoich książkach szokuje i skłania do myślenia. Przeczytałam „Zrób mi jakąś krzywdę”, przeczytałam „Wzgórze Psów”, przede mną „Radio Armageddon” i właśnie „Ślepnąc od świateł”. Z tym ostatnim zrobię trochę na odwrót, bo pierwsze chcę obejrzeć serial, a później przeczytać książkę. Nie chcę sobie zepsuć seansu, bo zawsze mam nawyk porównywania i nie potrafię skupić się na bohaterach oraz samej historii.

Może za często do niej dzwoniłem. Może powiedziałem jej za wiele o sobie. Może popełniłem ten błąd, koszmarny błąd przytulania się do niej w środku nocy i słuchania, jak oddycha. Może pozwoliłem sobie za bardzo przy niej odpoczywać. Może po raz pierwszy w życiu od czegokolwiek się uzależniłem.

Bo serial tworzył Żulczyk
Bardzo lubię sytuację, gdy pisarz bierze udział w produkcji serialu lub ekranizacji swojej książki i nie jest pomijany. Wtedy jestem pewna, że klimat książki zostanie zachowany. „Ślepnąc od świateł” to produkcja w reżyserii Krzysztofa Skoniecznego oraz samego Żulczyka, który również odpowiada za scenariusz. Nie znam za dobrze poprzednich dzieł Skoniecznego, ale słyszałam, że jego „Hardkor Disko” też jest warte obejrzenia. Przyznam, że największym objawienie jest dla mnie sam aktor, grający główną postać – Kamil Nożyński. Kompletnie świeża postać, która ma w sobie coś, co przyciąga.

Ludzie uwielbiają być ranieni. Odruchowo i posłusznie idą tam, gdzie jest ból. Kojarzą go z bezpieczeństwem. Mylą z miłością. To nawet nie jest smutne, to banalne jak cykl dobowy i prawie wszyscy są do tego przyzwyczajeni.

Jacek stał się Kubą
Główny bohater w książce jest Jackiem, jednak w serialu stał się Kubą. Dlaczego? Poniższa odpowiedź Żulczyka wszystko wyjaśnia, ja jednak chcę wspomnieć – to potwierdzenie, że pisarz miał swój spory udział w tworzeniu serialu, przemyślał tę produkcję, wczuł się w nią i niejako zbudował nową wersję tej historii. Wiecie, książka to jedno, a serial to kompletnie coś innego – trzeba to zrozumieć, a niewielu twórców wyczuwa różnicę. Jestem strasznie, że się tak brzydko wyrażę, podjarana całym serialem.

 
Warszawa, jakiej nie znamy?
Jaskrawy, mroczny obraz Warszawy to coś, na co czekam. Widzę ciekawą pracę nad samym ukazaniem miasta – jako czegoś, co wciąga i nie chce wypuścić. Uwielbiam fragment promujący serial, po przeczytaniu ma się aż ciarki.
Muzyka, gra świateł, scenografia, mocne sceny wyrwane z rzeczywistości. To tylko kilka moich odczuć już po obejrzeniu samego trailera. Co będzie po seansie serialu? Jutro otwieram wino, odpalam HBO GO i nie ma mnie na cały weekend dla nikogo.
Gaba

Feel again - Mona Kasten. Dziewczyna z tatuażami i okularnik w muszce

by 20:37


Jest to ostatnia część serii Mony Kasten o grupie przyjaciół z Woodshill. Jakoś trudno mi się rozstać z klimatem tych książek oraz z jej bohaterami. Gdy przeczytałam zapowiedź „Feel Again”, pomyślałam, że ta książka może być albo bardzo dobra, albo zła. Dlaczego? Bo Kasten próbuje czegoś nowego i w jej podziękowaniach na końcu daje się odczuć, że napisanie tej książki nie było dla niej łatwe. Zbudowała trudną postać i odwróciła schemat historii new adult, który dotąd znałam. Przyznam, że jestem mile zaskoczona.
Sawyer Dixon jest buntowniczką, która nie nawiązuje trwałych relacji od czasu śmierci rodziców. Jednak dzięki przyjaciółce poznaje Isaaca Granta, typowego nerda w okularach i dziwnych ubraniach. On nie potrafi rozmawiać z dziewczyną bez jąkania się i rumieńców. Ona zaś preferuje szybkie randki bez zobowiązań. Oboje zawierają umowę – Sawyer odmieni styl Isaaca na bardziej męski i nauczy go randkowania, on z kolei pomoże jej w zaliczeniu pracy dyplomowej. Czy uda im się zrealizować plan? Co, jeśli któreś z nich przypadkiem się... zakocha?
Podoba mi się to odwrócenie ról. Sawyer nie jest typową bohaterką powieści młodzieżowych – ma charakterek, cięty język i nie zawsze postępuje tak, jakbyśmy chcieli. Kojarzyłam ją z wcześniejszych części, ale wtedy oceniłam pochopnie. Nie pałałam do niej wielką sympatią i przez to z rezerwą podeszłam do ostatniego tomu. Jednak Sawyer okazała się najciekawszą postacią z całej serii, a „Feel Again” dostarczyło mi największych emocji. Ukazana jest jako silna, trzymająca się z boku dziewczyna, która nie wiąże się z nikim na dłużej niż jedną noc. Isaac jest całkowitym jej przeciwieństwem, co więcej – różni się od typowych przystojniaków znanych nam z innych książek. Czasem jest tak zakłopotany, nieśmiały i... nerdowski, że aż rzeczywisty. Jestem nim zachwycona i cieszę się, że Kasten stworzyła jąkającego się chłopaka, który trochę głupio się ubiera i ma problemy z dziewczynami. Sawyer i Isaac to dwa odrębne światy, ale tak genialnie się uzupełniają, że chylę czoła przed Kasten za tę parę. Polubiłam ich najbardziej ze wszystkich.
Styl autorki jest lekki i przyjemny. Akcja tak pochłania, że kiedy zaczyna się czytać, nagle okazuje się, że jest środek nocy. Narracja prowadzona jest tu z punktu widzenia Sawyer, zawiera dowcipne dialogi i plastyczne opisy. Szczególnie podobało mi się ukazanie zamiłowanie bohaterki do fotografii – pisarce udało się oddać to, jak Sawyer podchodzi do swoich prac i na co zwraca uwagę. Aż samemu chciałoby się wziąć aparat i zrobić kilka fajnych zdjęć. Tło fabuły stanowią studenci i życie w kampusie, pojawiają się również osobiste problemy postaci, które wywołują silne emocje – przyznam, że w niejednym momencie zaszkliły mi się oczy.
Lubię książki Mony Kasten za styl, klimat oraz ciekawych bohaterów. „Feel Again” jest lekka, romantyczna i dobrze napisana. To powieść młodzieżowa i romans w jednym, zapewnia wciągającą fabułę, emocje i miłość – jeśli masz za sobą „Begin Again” oraz „Trust Again”, to trzeci tom jest pozycją obowiązkową. Zakończenia trylogii bywają zwykle gorzkie dla fanów i niesatysfakcjonujące, a tutaj możecie być zaskoczeni, bo „Feel Again” to perełka tej serii.
Ocena: 4,5/5
Recenzja: Gaba
Recenzja została również opublikowana na portalu
 
Recenzja I tomu: "Begin Again"
Recenzja II tomu: "Trust Again"

Trust Again – Mona Kasten. New Adult w najlepszym wydaniu

by 15:36

Mona Kasten potrafi pisać zabawnie, wzruszająco i ciekawie – jej głównym tematem jest miłość, a bohaterami młodzi ludzie, którzy wiele przeszli w swoim życiu. „Trust Again” to druga części serii „Begin Again”. Książki autorki idealnie wpisują się w nurt New Adult, lekkich, zabawnych i wzruszających powieści, które pochłania się w jeden wieczór. Po skończeniu pierwszego tomu domyślałam się jakich bohaterów Kasten weźmie na tapetę w „Trust Again”. I okazało się, że od razu polubiłam Dawn i Spencera!

Dawn po złych doświadczeniach z byłym chłopakiem, nie chce się z nikim wiązać. Miłość i związki nie są dla niej. Spencer jednak nie odpuszcza, mimo trudnej przeszłości, patrzy pozytywnie na świat, a teraz całym jego światem jest Dawn. Czy w końcu uda się mu zaprosić dziewczynę na randkę?

Teraz małe przypomnienie – Dawn i Spencer to najlepsi przyjaciele bohaterów z „Begin Again”. Od razu pomiędzy nimi zaiskrzyło i ta chemia dalej jest odczuwalna w tej części. Zabawne przekomarzania, ironiczne żarty, które szybko mogą przerodzić się w coś więcej – autorka potrafi budować napięcie i nie serwuje nam nudnego romansu. Nie będę koloryzować, że fabuła nie jest schematyczna, bo to typ książek ze szczęśliwymi zakończeniami, ale i tak relacja Dawn i Spencera ma pewną siłę przyciągania.

Kasten ukazuje życie paczki przyjaciół, więc oczywiste było, że w drugim tomie będą przewijać się bohaterowie z pierwszego. I przyznam, że świetnie to wyszło – mieli zabawne momenty i byli takim dodatkowym „smaczkiem” tej książki. Autorka opisuje środowisko studentów – tłem dla fabuły są więc zajęcia na uczelni, imprezy i akademik. „Begin Again” przypomina mi trochę serię „Off-Campus” Elle Kennedy, napisaną w podobnym klimacie i stylu.

Podoba mi się, że Kasten buduje różnorodnych bohaterów męskich. Każdy z nich jest w pewien sposób inny – oczywiście są przystojni, ale mają odmienne osobowości, dzięki czemu następny tom nie jest kalką wcześniejszego. Bardzo łatwo w takich seriach znużyć czytelnika powtarzającą się akcją – tutaj możecie być spokojni, „Begin Again” to całkiem inna historia, która może Was zaskoczyć. 

Przyznam, że w pewnym momencie autorka delikatnie przeciągała to, co się działo pomiędzy postaciami. Włączyła pauzę, która zaczęła mnie irytować, bo czekałam na bardziej zdecydowany rozwój akcji. Jestem jedną z tych osób, które wolą moment, gdy postaci przechodzą fazę „nienawidzę cię, ale chcę być z tobą”. Lubię, gdy bohaterowie bronią się przed uczuciem, ich rozmowy składają się głównie na żarty i przekomarzania, a w tle cały czas można wyczuć chemię. Każdy wie, że pasują do siebie, tylko nie sami zainteresowani. Dlatego te początkowe rozdziały „Trust Again” są najlepsze! Później, gdy romans nabrał rumieńców, fabuła delikatnie się zatrzymała, co było niepotrzebne.

Problemy – i tutaj ich pełno. New Adult ma to do siebie, że nie mogłoby być zbyt prosto, gdyby bohaterowie nie mieli trudnej i skomplikowanej przeszłości. Dawn zmaga się z nieudanym związkiem, z kolei Spencer całkowicie zaskoczył mnie swoimi przeżyciami. To, co jest jednak pozytywne w „Trust Again” – to wyważenie poziomu emocji. Pojawiają się wzruszające momenty, dosyć dramatyczne sceny, jednak nie ma w tym przesadnego emocjonalizmu, za co daję dużego plusa Kasten.

Lubię książki, przy których mogę się wyluzować, poczytać o innym świecie, a „Trust Again” to typ historii, która idealnie wpisuje się w ten klimat. To dobra i udana kontynuacja, idealna na półkę każdej dziewczyny, lubiącej literaturę New Adult i romanse. W tej serii znajdziecie happy end, jest ona dosyć słodka i trochę nierealistyczna, jednak czasem warto oderwać się od ziemi i poczuć bohaterką powieści romantycznej. Już nie mogę doczekać się trzeciej części – „Feel Again”, której bohaterką będzie niesforna współlokatorka Dawn oraz jej przyjaciel z uczelni. Coś czuję, że będzie się działo!
Ocena: 4/5
Recenzja: Gaba
Recenzja została również opublikowana na portalu,
Recenzja I tomu - "Begin Again" 

Recenzja III tomu: "Feel Again" 

Mroczne Umysły – film czy książka? Recenzja ekranizacji

by 15:50

Po obejrzeniu trailera ekranizacji „Mrocznych Umysłów”, pomyślałam – to całkiem nie tak. Z tych krótkich urywków wyłapałam całkowicie pomieszaną fabułę, nowe wątki, główną bohaterkę graną przez popularną aktorkę w nurcie filmów młodzieżowych, ale kompletnie niepasującą do roli Ruby. Zraziłam się i strasznie było mi szkoda, że ta interpretacja nie współgra z moją. Czy wciąż mam takie same odczucia?
Trochę tak, trochę jestem zaskoczona. Film pozbawiony jest smaczków, które pojawiają się w książce – to przede wszystkim przez okrojoną fabułę. Relacje bohaterów zostały maksymalnie spłycone, więź pomiędzy nimi zbudowała się niemal od razu – kto czytał „Mroczne Umysły”, ten wie, że Ruby nie miała tak lekko. Przede wszystkim brakowało mi ukazania cierpienia postaci Ruby. W filmie nie pokazano okrucieństwa i symboliki obozów oraz tego, jak tak długi pobyt odcisnął się na bohaterce. W książce Liam i Pulpet byli wstrząśnięci, że Ruby spędziła tam aż sześć lat. W filmie kwestia obozów obeszła się bez echa, były one niemal potraktowane jako całkiem normalne tło dla fabuły. Kompletnie zignorowano również Zu – a to szalenie ciekawa młoda bohaterka, wzbudzająca emocje. W ekranizacji zagrała ją śliczna i charakterystyczna Miya Cech, która biegała za resztą, a widzowie nie wiedzieli co tak naprawdę przeszła i dlaczego tak właściwie nie mówi – książka wyjaśnia trudną historię Zu, obraz z kolei ukazał ją jako dosyć radosną dziewczynę, która cieszy się obecności Ruby, bo w końcu ma kogo stroić. No niestety, to zupełnie nie jest prawdziwa Zu.


Sama historia została pozbawiona głębi. Film skupia się na ładnym obrazie, ślicznej Ruby, przystojnym Liamie, ich historii miłosnej oraz wielu scenach akcji. Nie ma psychologii, tego dosyć mrocznego klimatu z książki i przeczucia, że ten świat zupełnie oszalał, a dzieci zostały kompletnie same. Nie czułam przerażenia postaci oraz ich rozpaczy. To kolejny hoollywodzki film, który ma ładnie wyglądać na ekranie, ale niestety nie oddaje poziomu książki.
Co mnie jednak zaskoczyło? Pojawiają się pewne przekomarzania pomiędzy postaciami, humor, które kojarzę z książki, świetna postać Pulpeta, ciągle zrzędzącego i przemądrzałego kojona. Są momenty, że myślałam – ok, nie jest źle. Jednym z takich momentów jest scena, gdy Ruby poznaje Clancy’a – dokładnie tak sobie wyobrażałam obóz (no może bardziej zaniedbany, bo w filmie wszystko jest tak… estetyczne), Clancy mógłby być bardziej męski, ale podoba mi się też wizja szalonego chłoptasia z blond włosami. Pojawiają się urywki, gdzie wyczuwam klimat książki, dlatego jestem ciekawa, jak wyglądać będą kolejne części. „Nigdy nie gasną” są dużo mroczniejsze, wypełnione bezpośrednią walką i zmaganiami postaci. Zastanawia mnie Amandla Stenberg, to dosyć młodziutka aktorka, jednak brakuje mi w niej dojrzałości Ruby – jest zbyt niewinna i nie widać w niej brzemienia przeszłości bohaterki.
Liam w jakiś sposób od razu zaskoczył – ten książkowy także był opiekuńczy i podejmował decyzje pod wpływem chwili. No może przekonał mnie ten krzywy uśmieszek, ale co zrobić, jestem tylko kobietą.

Zabrakło mi emocji, trochę oddechu i zatrzymania. Akcja szła na łeb na szyję, wszystko strasznie szybko się potoczyło. To jeden z przypadków, gdy jednak książka jest lepsza od filmu. A jeśli jest się jeszcze fanem danej powieści, ma jej swoje wyobrażenie – to tym bardziej oglądanie ekranizacji może być dosyć ryzykowne.
Dla osób, które nie czytały książki – polecam, to ciekawe kino dla młodzieży. Dla fanów Ruby i całej paczki – myślę, że będziecie zawiedzeni.
A jakie są Wasze odczucia?
Gaba

Magia parzy - Ilona Andrews. Kate w natarciu!

by 15:21



Po przeczytaniu pierwszej części – „Magia kąsa”, wiedziałam, że seria o Kate Daniels będzie uzależniająca. Po drugim tomie moje odczucia się nie zmieniły! Małżeństwo piszące pod pseudonimem Ilona Andrews po raz kolejny odwaliło kawał dobrej roboty. „Magia parzy” to jeszcze więcej akcji, tajemnic, mitologii celtyckiej, pradawnych stworzeń, a nawet antycznych bogów. Pojawia się również powiewający grzywą Władca Gromady i nieustraszona, pyskata Kate, czyli wszystko, co do szczęścia mi potrzeba.
Kate długo nie mogła cieszyć się odpoczynkiem. Magia jest niestabilna, napływa potężnymi falami i znika. A wraz z nią pojawiają się mityczne, niebezpieczne bestie. Wyświadczając przysługę Gromadzie, Kate natrafia na małą dziewczynę, której matka zniknęła razem z sabatem czarownic. Do tego antyczny, upierdliwy i przystojny heros co chwile się teleportuje, utrudaniając życie Kate. Podsumowując, czarownice zniknęły, jest za to wkurzona bogini, dziecko potrzebujące opieki i armia stworów, które niebawem zaatakują miasto. Kate z pewnością ma co robić.
Kate przyciąga kłopoty lub to kłopoty przyciągają ją, ale Najemniczka ani na chwilę się nie poddaje. Akcja jest jeszcze bardziej dynamiczna niż w pierwszym tomie. Tym razem nie musi ze wszystkim radzić sobie sama, ma przyjaciół i Gromadę, która ratuje ją z opresji. Fabuła może być ciekawa i wciągająca, ale to Kate oraz inne postaci są największym atutem tej serii. Mają w sobie charyzmę, urok i siłę przyciągania. Curran, Władca Gromady nie pojawia się od razu, dopiero gdzieś w połowie książki, ale gdy już jest, to wypatruje się go w każdym rozdziale. Chemia pomiędzy nim a Kate robi się coraz większa, jednak autorzy jeszcze nie pchają ich w swoje ramiona. Zawsze lubię początki pełne napięcia pomiędzy bohaterami, gdy nigdy nie wiadomo, co zaraz się wydarzy. Kate to oryginalna i nieszablonowa bohaterka, którą od razu się uwielbia. Po uroczym zakończeniu, sprawiającym, że wciąż szczerzę się jak oszalała fanka, jeszcze bardziej nie mogę doczekać się trzeciej części.
Ukazany świat został zdominowany przez magię walczącą z techniką. Atlanta co chwilę pozbawiona jest elektryczności, a magia napływa, pozbawiając niektóre stworzenia kontroli. Jest potężna, a nieujarzmiona może wywołać duże zniszczenia. Trzeci tom serii nosi nazwę „Magia uderza”, co w pewnym sensie zdradza nam, że magia niebawem wybuchnie. Premiera nowego wydania odbędzie się już 2 lutego!
Styl autorów jest lekki i plastyczny, dzięki czemu sceny walki są bardzo dobrze zobrazowane. Pod koniec akcja przyśpiesza, ale autorom udało się zachować pewien spokój i chronologię fabuły. Uwielbiam dialogi, które są perełką tej serii. W tej części rządzą przepychanki słowne, często dosłowne pokazy siły oraz gesty, które po zastanowieniu mogą mieć wielkie znaczenie. W „Magia parzy” pisarze jeszcze bardziej przybliżyli nam świat Kate i jej pochodzenie, ukazując ulice Atlanty, nowe miejsca i magiczne istoty. Jestem zaintrygowana wieloma szczegółami i ciekawostkami dotyczącymi mitologii. Wszystko w tej serii jest możliwe, nawet magiczny kocioł i bogini Morrigan.
Nie byłabym sobą, gdybym nie pochwaliła Fabryki Słów za przepiękną oprawę nowego wydania. „Magia parzy” to kolejna okładka, w której się zakochałam.
„Magia parzy” jest drugim tomem jednego z najlepszych urban fantasty, jakie czytałam. Polecam wszystkim fanom mocnych, dowcipnych i iskrzących się magią książek fantasty. Pisarzom udało się coś często niemożliwego – napisali świetną kontynuację, tym samym jeszcze bardziej podnosząc sobie poprzeczkę. Jeśli mieliście wątpliwości czy przeczytać tę część, bierzcie się za nią już teraz i razem ze mną czekajcie na „Magia uderza”!
Ocena: 5/5
Recenzja: Gaba Rutana
Recenzja została również opublikowana na portalu,

 Recenzja I tomu - "Magia kąsa"
Recenzja III tomu - "Magia uderza"

Gabriela Rutana & Sylwia Czekańska. Obsługiwane przez usługę Blogger.