Po obejrzeniu trailera ekranizacji
„Mrocznych Umysłów”, pomyślałam – to całkiem nie tak. Z tych krótkich urywków
wyłapałam całkowicie pomieszaną fabułę, nowe wątki, główną bohaterkę graną
przez popularną aktorkę w nurcie filmów młodzieżowych, ale kompletnie
niepasującą do roli Ruby. Zraziłam się i strasznie było mi szkoda, że ta
interpretacja nie współgra z moją. Czy wciąż mam takie same
odczucia?
Trochę tak, trochę jestem zaskoczona.
Film pozbawiony jest smaczków, które pojawiają się w książce – to przede
wszystkim przez okrojoną fabułę. Relacje bohaterów zostały maksymalnie
spłycone, więź pomiędzy nimi zbudowała się niemal od razu – kto czytał „Mroczne
Umysły”, ten wie, że Ruby nie miała tak lekko. Przede wszystkim brakowało mi
ukazania cierpienia postaci Ruby. W filmie nie pokazano okrucieństwa i
symboliki obozów oraz tego, jak tak długi pobyt odcisnął się na bohaterce. W
książce Liam i Pulpet byli wstrząśnięci, że Ruby spędziła tam aż sześć lat. W
filmie kwestia obozów obeszła się bez echa, były one niemal potraktowane jako
całkiem normalne tło dla fabuły. Kompletnie zignorowano również Zu – a to
szalenie ciekawa młoda bohaterka, wzbudzająca emocje. W ekranizacji zagrała ją
śliczna i charakterystyczna Miya Cech, która biegała za resztą, a
widzowie nie wiedzieli co tak naprawdę przeszła i dlaczego tak właściwie nie
mówi – książka wyjaśnia trudną historię Zu, obraz z kolei ukazał ją jako dosyć
radosną dziewczynę, która cieszy się obecności Ruby, bo w końcu ma kogo stroić.
No niestety, to zupełnie nie jest prawdziwa Zu.
Sama historia została pozbawiona
głębi. Film skupia się na ładnym obrazie, ślicznej Ruby, przystojnym Liamie,
ich historii miłosnej oraz wielu scenach akcji. Nie ma psychologii, tego dosyć
mrocznego klimatu z książki i przeczucia, że ten świat zupełnie oszalał, a dzieci
zostały kompletnie same. Nie czułam przerażenia postaci oraz ich rozpaczy. To
kolejny hoollywodzki film, który ma ładnie wyglądać na ekranie, ale niestety
nie oddaje poziomu książki.
Co mnie jednak zaskoczyło? Pojawiają
się pewne przekomarzania pomiędzy postaciami, humor, które kojarzę z książki,
świetna postać Pulpeta, ciągle zrzędzącego i przemądrzałego kojona. Są momenty,
że myślałam – ok, nie jest źle. Jednym z takich momentów jest scena, gdy Ruby
poznaje Clancy’a – dokładnie tak sobie wyobrażałam obóz (no może bardziej
zaniedbany, bo w filmie wszystko jest tak… estetyczne), Clancy mógłby być
bardziej męski, ale podoba mi się też wizja szalonego chłoptasia z blond
włosami. Pojawiają się urywki, gdzie wyczuwam klimat książki, dlatego jestem
ciekawa, jak wyglądać będą kolejne części. „Nigdy nie gasną” są dużo
mroczniejsze, wypełnione bezpośrednią walką i zmaganiami postaci. Zastanawia
mnie Amandla Stenberg, to dosyć młodziutka aktorka, jednak brakuje mi w niej
dojrzałości Ruby – jest zbyt niewinna i nie widać w niej brzemienia przeszłości
bohaterki.
Liam w jakiś sposób od razu zaskoczył
– ten książkowy także był opiekuńczy i podejmował decyzje pod wpływem chwili.
No może przekonał mnie ten krzywy uśmieszek, ale co zrobić, jestem tylko
kobietą.
Zabrakło mi emocji, trochę oddechu i
zatrzymania. Akcja szła na łeb na szyję, wszystko strasznie szybko się
potoczyło. To jeden z przypadków, gdy jednak książka jest lepsza od filmu. A
jeśli jest się jeszcze fanem danej powieści, ma jej swoje wyobrażenie – to tym
bardziej oglądanie ekranizacji może być dosyć ryzykowne.
Dla osób, które nie czytały książki –
polecam, to ciekawe kino dla młodzieży. Dla fanów Ruby i całej paczki – myślę,
że będziecie zawiedzeni.
A jakie są Wasze odczucia?
Gaba
Post a Comment