Coś o tobie i coś o mnie - Julie Buxbaum, czyli w tej książce na pewno się zakochasz

by 14:39

Błyskotliwa bohaterka, którą od razu się lubi, tajemniczy nieznajomy, chłopak w koszulce z Batmanem oraz koszmarne liceum. Powieść Julie Buxbaum od razu mnie zauroczyła, wzruszyła i sprawiła, że wciąż chcę więcej. Głównie dlatego, że bardzo szybko znalazłam wspólny język z główną postacią, Jessie – inteligentną, dowcipną i kochającą książki. Wiele pięknych dialogów, aluzji zrozumianych przez nerdów i to coś, co sprawia, że od razu zakochałam się w „Coś o tobie i coś o mnie”.
Jessie musi zaczynać wszystko od nowa. Przeprowadza się do Los Angeles, opuszcza swoich przyjaciół i dom, a wszystko dlatego, że jej ojciec ożenił się z bogatą hollywoodzką producentką. Dziewczyna wciąż zmaga się ze śmiercią swojej mamy, a w ponownym stracie nie pomaga fakt, że średnio lubi Rachel i jej wrednego syna. Do tego uczęszcza do szkoły dla bogaczy, w której czuje się kompletnie nie na miejscu. Jest samotna, jeszcze z nikim się nie zaprzyjaźniła, a uczniowie ją ciągle poniżają. Sytuacja zmienia się, gdy dostaje e-mail od ucznia ze szkoły – podpisany Ktoś/Nikt. Na początku są to wskazówki, jak przetrwać szkołę, z kim warto się zakolegować, później ich korespondencja z mailowej przechodzi na komunikatory... Tajemniczy nieznajomy szybko staje się jej przyjacielem, a może nawet kimś więcej.
Pewnie niektórzy zauważą, że relacja Jessie z potencjalnym, niedoszłym nie była zbyt porywająca. Jakoś tak sielankowo, miło, uprzejmie i fajnie. No, cóż. A ja przyznam, podobała mi się ta subtelność, spokój oraz pewna dojrzałość. Jessie zakochuje się w tajemniczym, miłym i trochę nerdowskim chłopaku – ta aura niedostępności podobnie również i mnie zachwyciła oraz przyciągnęła. To postać, która intryguje. Nie jest kolejnym amantem, przystojniakiem skoncentrowanym na sobie, chociaż i tak się wyróżnia. Niemal izoluje się od reszty, ma w sobie coś smutnego, tak, że chciałoby się go od razu przytulić. Dlatego jestem bardzo wdzięczna Buxbaum, bo wniosła do tej książki wiele autentyczności i uroku. Będę ich bronić, bo zasłużyli na miano jednej z sympatyczniejszych literackich par. Szkoda, że autorka nie pokusiła się o kontynuację. Dlaczego poznajemy czas z okresu, gdy bohaterowie robią do siebie podchody, ale nie wiemy, jak było im już jako para? Niejednokrotnie wywołuje to moją frustrację. Ktoś podpiszę się pod zbiorową petycję?
"wiesz co mówią? że poziom zadowolenia ze szkoły średniej jest odwrotnie proporcjonalny do późniejszego sukcesu w życiu.
Naprawdę? W takim razie hurra, bo to oznacza, że zostanę dyrektorem naczelnym całego cholernego świata.
o nie, nie. to ja nim będę."
W książce przewijają się e-maile oraz smsy, jakie postaci do siebie wysyłają. Niektóre są naprawdę urocze i zabawne. Inne rozczulają. Buxbaum jest fanką opisów, które w jej wydaniu uwielbiam, bo zawierają w sobie sporo cudownych, mądrych przemyśleń, są nieco ironiczne i zawsze w punkt. Autorka wie, jak pozornie lekkim zdaniem zbudować emocjonalność całej historii. Wygląda to tak, że czytasz sobie spokojnie, a nagle krótki fragment sprawia, że mimowolnie łzy napływają ci do oczu. Każdy inaczej odbiera określone książki i historie. Ta do mnie trafiła – odkładam ją na półkę z ukochanymi powieściami i na pewno jeszcze do niej wrócę.
Mam swoją listę ulubionych bohaterów literackich, z którymi chętnie wyszłabym na kawę i porozmawiała o życiu oraz książkach. Jessie do nich należy, a dzięki narracji pamiętnikarskiej jeszcze bardziej jesteśmy w stanie poznać tę postać i jej sposób myślenia. Trzeba wspomnieć, że Buxbaum, jak na książkę młodzieżową wykreowała trochę zbyt dojrzałą emocjonalnie bohaterkę, jednak wierzę, że wiele dziewczyn w wieku szesnastu lat również ma osobowość czterdziestolatki. Jessie to właśnie przykład starej duszy. I nie tylko ona, bo „Coś o tobie i coś o mnie” jest wypełnione świetnymi postaciami, które od razu polubiłam. Powieść może pomóc każdemu, kto zmaga się ze stratą kogoś bliskiego. Podobało mi się również to, jak kształtowała się nowa rodzina Jessie, jak zawiązała znajomości i odnajdywała się w towarzystwie. Nie ma tutaj przesadnych dramatów, wielkich emocjonalnych wybuchów płaczu czy przejaskrawienia samej historii do czegoś tak nierzeczywistego, że potem, aż trudno to się czyta. Jest autentycznie. Bohaterowie są normalni, mają ironiczne poczucie humoru i podchodzą do życia z dystansem, a przede wszystkim posiadają mózgi. Jestem na tak!
Tytuł okazał się fajnym nawiązaniem do fabuły książki, cieszę się, że przetłumaczyło go w ten sposób. Jednak oryginalny tytuł "Tell Me Three Things" - "Powiedz mi trzy rzeczy" też by świetnie pasował. Ogólnie cała seria „Uwaga młodość” jest warta uwagi i nie tylko ze strony młodzieży – ja sama już do niej nie należę, ale bardzo lubię czytać tego rodzaju książki.
Urocza powieść Julie Buxbaum to idealny sposób na umilenie sobie wieczoru. Ta pozycja całkowicie mnie porwała i zachwyciła. Oryginalni bohaterowie, pomysł niczym z kultowego filmu „Masz wiadomość”, cudne dialogi i humor, który od razu do mnie trafia, to tylko mała część powodów, dlaczego musisz przeczytać „Coś o tobie i coś o mnie”. Można się rozmarzyć i to porządnie!
Ocena: 4,5/5 
Recenzja: Gaba Rutana
Za możliwość przeczytania książki dziękuję,
INFORMACJE:
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo Dolnośląskie
Gatunek: literatura młodzieżowa
Liczba stron: 304

Tłumacz rzeczy. Złożone sprawy w prostych słowach - Randall Munroe, czyli świat w prostych słowach

by 13:43
Lubię książki dziwne, nietypowe, inne. Podoba mi się, kiedy zaskakują swoją formą i wnętrzem. Nie muszą to być powieści – chociaż w ich wypadku zawsze doceniam dodatki w postaci map, słowników itd. – mogą być to np. poradniki. Albo bliżej nieokreślone cuda. I właśnie takie cudaśne coś będzie obiektem mojej dzisiejszej analizy i recenzji. Mowa tutaj o książce „Tłumacz rzeczy. Złożone sprawy w prostych słowach” od Randall’a Munroe’a – autora książki „What if? A co gdyby?” oraz twórcy xkcd.

W przypadku książek, które w znacznym stopniu opierają się na ilustracjach zawsze jest taka jedna strona, która zapada mi w pamięć. I to właśnie dzięki niej postanawiam zapoznać się z daną pozycją. W przypadku „Tłumacza rzeczy” był to przekrój satelity. O moim zamiłowaniu o astronomii wiedzą wszyscy, którzy śledzą moje recenzje, wystarczyło więc ze zobaczyłam jeden obrazek opisany bardzo prostymi słowami, przedstawiający satelitę okołoziemską i wystarczyło mi, aby w głowie zapaliła się lampka z napisem „to może być ciekawe”. I nie myliłam się. „Tłumacz rzeczy” to nic innego jak… tłumacz rzeczy. Wiem, nie jest to twórcze, odkrywcze, ale chyba najlepiej opisuje, na czym polega ta książka. A mianowicie, mamy w niej poruszone tematy z astronomii, przyrody, geografii, a także rzeczy codziennego użytku i ich budowa oraz działanie opisane jest najprostszymi z możliwych określeń i słów. 

Na pierwszy rzut oka wydaje się to trochę dziwne. Zastanawiałam się nawet czy to książka dla ludzi, którzy całe życie spędzili w bunkrze, sto metrów pod ziemią i nie wiedzą, o co chodzi w obecnym świecie. Jednak, czym bardziej zagłębiałam się w treść tym częściej powtarzałam: to jest naprawdę fajne!

Myślę, że „Tłumacz rzeczy” nadaje się dla większych rzeczy (10-15 lat) żeby rodzice mogli im dobrze wytłumaczyć trudniejsze zagadnienia. Dodatkowym atutem poza kompleksową i ciekawie przedstawioną wiedzą, jest humor autora. Dodaje on w nawiasach śmieszne ciekawostki. Tę pozycję polecam także uwadze nauczycieli, którzy mogą dzięki jej pomocy bardzo urozmaicić zajęcia.

Dlaczego książka nie dla młodszych? To mimo wszystko pozycja naukowa i jej tematykę nie przyswoją mniejsze dzieci. Drugą sprawą jest jej kolorystyka – zachowana w kolorze białym i granatowym. Dzieci wolą większą paletę kolorów, a tutaj nie ma jej w ofercie.

Tak jak już mówiłam, to dziwna książka. Czy potrzebna? Wbrew pozorom tak. Na pewno rozwija i uczy, a zarazem bawi. Cieszy posiadacza i idealnie nadaje się na prezent. Ja jestem bardzo na tak i Was także zachęcam do zapoznania się z jej wnętrzem. „Tłumacz rzeczy” to coś innego. Wreszcie. Doceniam i chcę więcej. 
Ocena: 5/5
Recenzowała: Sylwia Czekańska
Za egzemplarz dziękuję:
Wydawnictwu Czarna Owca

INFORMACJE:
Rok wydania: 2016
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 72 (format większy niż A4)
Gatunek: nauka

The Adventures of Sherlock Holmes – A. C. Doyle, czyli czytam po angielsku [ze słownikiem]

by 16:27

Nigdy nie przypuszczałam, że uczenie angielskiego może stać się tak przyjemne. Nie mam głowy do języków, dlatego cały czas szukam alternatywnych sposobów, które pomogą mi szybciej i prościej zapamiętać nowe słówka. Czytanie książki po angielsku z podręcznym słownikiem to jedna z najbardziej efektywnych praktyk przyswajania języka obcego, podobnie, jak oglądanie serialu czy filmów bez napisów. Dlaczego? Bo w pewien sposób oszukujemy nasz mózg. Gdybym sięgnęła po podręcznik, to po pięciu minutach nie tylko byłabym znudzona, ale miałabym przygotowaną listę zajęć, dzięki którym mogłabym się wymigać od nauki. Może odkurzyć pokój? Zamieść pustynię? Zrobić porządek w szafie? Czytanie ciekawej książki, która od razu nas wciągnie i zafascynuje, sprawia, że nie jest to już typowe wkuwanie. Gdy zaczynamy poznawać bohaterów, zastanawiać się, jaką intrygę tym razem przygotował dla nas autor – nasza świadomość tego, że właśnie się uczymy, ucieka i zostaje zastąpiona jedną z najfajniejszych czynności, jaką wymyślono, czyli czytaniem książki. Cóż z tego, że po angielsku?
Wydawnictwo [ze słownikiem] stało się pionierem na rynku wydawniczym, jeśli chodzi o książki do nauki angielskiego. Podoba mi się sama idea – połączenie przyjemnego z pożytecznym. Jak na razie wydawnictwo sięga po znane i lubiane klasyki, jednak nie będę zdziwiona, gdy do oferty dojdą nieco bardziej współczesne pozycje. Na czym polega czytanie po angielsku? Każda z książek na samym początku wyposażona jest w słowniczek angielsko-polski, są to z reguły najczęściej pojawiające się słowa w powieści. Następnie przechodzimy do historii. Ja wybrałam „Przygody Sherlocka Holmesa”. Strona jest podzielona – jedna jej część to fabuła, a druga składa się na najważniejsze słówka, które są również pogrubione w tekście. Na końcu znajdziecie jeszcze całościowy, uporządkowany alfabetycznie słownik, a więc wszystkie słówka, które zostały przetłumaczone. Przed czytaniem dobrze je przejrzeć nawet dwa razy, bo szybciej się utrwalą i nie będzie też trzeba do nich co chwilę wracać.
Tę książkę czytałam nieco dłużej, niż inne pozycje – nieraz musiałam sięgnąć po słownik, czy kilka razy przeczytać jakieś zdanie, aby w pełni je zrozumieć. Przyznam, że powieść Doyle’a nie należy do najłatwiejszych pod względem językowym, dlatego, jeśli dopiero zaczynasz pierwsze kroki w angielskim, to polecam sięgnięcie po łatwiejsze pozycje, np. „Alicję w krainie czarów” czy „Opowieść wigilijną”. Kusi mnie jeszcze „Duma i uprzedzenie” oraz „Ania z Zielonego Wzgórza”. W tym wszystkim fajne jest to, że chce się więcej i nasza przygoda nie kończy się na jednej książce.
Jak oceniam powieść? To Sherlock Holmes, a więc oczywiście nie mógł mnie zawieść. „Przygody Sherlocka Holmesa” składają się na zbiór dwunastu opowiadań, w których główny bohater zostaje uwikłany w kolejne nietypowe sprawy. Rozwiązuje je za pomocą niezawodnej dedukcji, zaangażowania i doktora Watsona. Pojawia się Irena Adler, co dodaje całości pikanterii i uroku. Skandale, morderstwa, intrygi i skomplikowany charakter naszego detektywa, to idealny zestaw dla każdego, kto kocha brytyjski klimat i lokatorów spod Baker Street.
Czy wyobrażacie sobie sytuację, że na lekcji języka angielskiego macie na zadanie przeczytać lekturę po angielsku? Ja tak. Teraz widzę, że byłby to świetny sposób na lepsze przyswojenie języka obcego. Szkoła, uczelnia czy nawet „korki” u prywatnych nauczycieli nie dały mi tyle, co samodzielne czytanie po angielsku. Polecam każdemu – niezależnie od stopnia zaawansowania, warto spróbować i przekonać się samemu, czy taki sposób nauki jest efektywny.
Wydawnictwo [ze słownikiem] postawiło na minimalizm, jeśli chodzi o samą estetykę książki. Białe okładki oraz spójna kolorystyka – jestem fanką prostych rozwiązań. Czasem nie ma co kombinować, powieści wydawnictwa i tak wyróżniają się spośród innych pozycji tego typu, a to chyba najważniejsze.
Wybrałam klasykę kryminału, jestem bogatsza o wiele nowych słówek oraz dwanaście genialnych historii z Sherlockiem w roli głównej. Wydawnictwo [ze słownikiem] pokazało mi, że angielski nie jest taki straszny, a nawet całkiem przyjemny. Jeśli oczywiście znajdzie się na niego sposób! A co Wy myślicie o czytaniu książek po angielsku?
Ocena: 5/5
Recenzja: Gaba Rutana

Za możliwość przeczytania książki dziękuję,

Zaufaj mi - J. Lynn, czyli męski punkt widzenia

by 13:04

Przeczytałam pierwszą część „Zaczekaj na mnie”, napisaną z perspektywy Avery i całkowicie się zachwyciłam. Gdy usłyszałam, że została wydana wersja, w której narratorem jest Cameron – od razu chciałam ją mieć. Przyznam, że ani trochę się nie zawiodłam i po raz kolejny po prostu, zwyczajnie wsiąkłam w tę historię. Co z tego, że znam zakończenie – w tej pozycji mamy inne emocje, wrażenia, kilka uzupełniających informacji i przede wszystkim uroczego oraz rozbrajającego męskiego bohatera!
Cameron Hamilton to idealny kandydat na chłopaka dla każdej dziewczyny. Pierwszego dnia w college’u dosłownie wpada na Avery, nieśmiałą i wycofaną dziewczynę, która od razu go intryguje. Avery jednak skrywa tajemnicę, została kiedyś bardzo skrzywdzona i wciąż boi się komukolwiek zaufać. Czy Camowi uda się przekonać Avery, że jest najważniejsza w jego życiu i że może mu zaufać?
Mówi się, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. I ta książka to potwierdza – Cameron całkowicie inaczej odbierał samą postać Avery oraz ich historię. Autorka po raz drugi napisała powieść pełną ciepła, humoru i uroku. Większość książek tego rodzaju jest przekombinowanych i schematycznych. Tutaj mamy oryginalnych bohaterów, świetne, humorystyczne wątki, jak i wiele poważnych scen, które ściskają za serducho. W prostocie tkwi siła, dodatkowo Lynn posiada niezawodny instynkt, co do tego, jakich bohaterów czytelnicy od razu obdarzą sympatią. Avery i Cameron to para, którą bardzo lubię, dlatego też obie książki czytało mi się niezwykle przyjemnie i szybko – aż za szybko! Kolejnymi perełkami są postaci poboczne, które nie są papierowymi bohaterami, mającymi być tłem dla tych głównych – przeciwnie, mają oni w sobie sporo potencjału, przez co chce się poznać również i ich historie.
Styl autorki jest lekki i przyjemny w odbiorze. Dialogi są świetnie napisane – pełne humoru, ekspresji, przez co książka ani na chwilę nie zanudza czytelnika. Bohaterowie mają charakter i temperament, który autorka ukazuje w ich rozmowach i częstych przekomarzaniach. Narracja została poprowadzona z punktu widzenia Cama – jest więc pierwszoosobowa, co przyznam szczerze, okazało się bardzo dobrym zabiegiem – czytelnicy poznają myśli bohatera, jego spostrzeżenia i obserwacje. Sceny miłosne, dzięki narracji pamiętnikarskiej nabierają całkiem innego charakteru i są przez to o wiele ciekawsze. Męski punkt widzenia bywa czasem całkiem odmienny – porównanie wersji Avery z Camem jest niezwykle ciekawe. Oczywiście, wersja Cama jest bardziej... ostra, mamy w niej więcej wulgaryzmów, sam język jest pozbawiony łagodności – autorka starała się realistycznie oddać sposób myślenia i mówienia młodego mężczyzny.
„Zaufaj mi” to cieniutka książka, a ma w sobie tyle emocji! Wywołuje rozbawienie, smutek, ale również poprzez kilka dosyć gorących fragmentów – delikatne rumieńce. To powieść idealna do poczytania na relaksujący wieczór. Ze względu na sceny plus osiemnaście, polecam ją trochę dojrzalszej młodzieży. Idealny wybór dla każdej z kobiet, która oprócz czekolady, potrzebuje romantycznej historii i cudownej pary bohaterów. Lynn to autorka, której mogę zaufać – w tym przypadku również mnie nie zawiodła. 
Ocena: 4,5/5
Recenzja: Gaba Rutana 
Recenzja powstała w ramach współpracy z portalem,
INFORMACJE:
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2016
Cykl: Zaczekaj na mnie (tom 1.1)
Gatunek: New Adult, młodzieżowa
Liczba stron: 288

Konkurs i WYNIKI! Zagraj i wygraj SuperBetter. Życie to gra, naucz się wygrywać!

by 16:40

EDIT. Mamy już wyniki! Książka leci do madame Mess! 
I już niedługo kolejny konkurs ;) 

Cześć! Razem z Wydawnictwem Czarna Owca przygotowałyśmy kolejny konkurs! Tym razem do wygrania psychologiczna książka - "SuperBetter. Życie to gra, naucz się wygrywać". 

Opis: Nie stracić siły, motywacji i optymizmu w obliczu trudnych doświadczeń i coraz to nowych wyzwań – czy to w ogóle możliwe? Ciesząca się światowym uznaniem projektantka gier Jane McGonigal udowadnia, że tak. Gdy w 2009 roku doznała poważnego wstrząśnienia mózgu, wydawało się, że to koniec. Dręczyły ją lęki, depresja i myśli samobójcze, nie mogła pracować, a nawet wstać z łóżka. Na szczęście wieloletnie doświadczenia zawodowe nie poszły na marne – McGonigal zmieniła proces dochodzenia do zdrowia w grę budującą psychiczną odporność. Proste ćwiczenia motywacyjne stały się częścią większego projektu, prowadzonego we współpracy z amerykańskim Narodowym Instytutem Zdrowia.
Do tej pory wydawało ci się, że granie w gry to strata czasu? Nic bardziej mylnego! Autorka „Superbetter” przekonuje nas, że taka aktywność zmienia nasze reakcje na stres, wyzwania i ból. Obudzenie w sobie gracza w realnym życiu oznacza uruchomienie zasobów optymizmu, kreatywności, odwagi i determinacji. Gra warta świeczki!
Ćwicz umiejętności gracza ­– zdolność do kontrolowania własnej uwagi, pozyskiwania nowych sojuszników i motywowania samego siebie i zacznij spełniać swoje marzenia.  
Spróbuj, przecież to tylko gra.

ZADANIE: Gdyby jedna z Twoich ulubionych gier miała zostać przeniesiona do świata rzeczywistego, to w której z nich chciałbyś się znaleźć? Odpowiedź napisz w komentarzu wraz ze swoim adresem e-mail. 

WYNIKI poznacie 17 lutego! Czas start i bawcie się dobrze! 

Dziękujemy Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz książki! ;) 

Hygge. Duńska sztuka szczęścia - Marie Tourell Søderberg, czyli najszczęśliwszy naród świata

by 13:35
Co to jest hygge? Kiedy to słowo pierwszy raz pojawiło się w naszym kraju, Polacy nie wiedzieli, co ono oznacza. Aż zrozumieli i zaczęli zazdrościć Duńczykom. Hygge to słowo, które określa filozofię szczęścia. A jakie są jej wyznaczniki? Tego i jeszcze więcej możecie dowiedzieć się z książki „Hygge. Duńska sztuka szczęścia”, której autorką jest Marie Tourell Søderberg.
Filozofia Hygge to przede wszystkim cieszenie się z małych rzeczy, odnajdywanie piękna w najdziwniejszych miejscach, porzucenie pośpiechu i po prostu uśmiechanie się do świata. Przepis na szczęście jest zatem bardzo prosty. Ciepłe skarpetki, kilka świec, ulubiona muzyka. Zwykle drobiazgi. Tak niewiele potrzeba, aby żyło nam się dobrze.
Jak sam tytuł wskazuje opisywana dzisiaj pozycja opowiada o najszczęśliwszym kraju na świecie, jakim jest Dania. Już od wielu lat Duńczycy wygrywają w zestawieniu najszczęśliwszych ludzi na ziemi. Autorka postanowiła podzielić się ich „tajnikami” z resztą społeczeństw. I zrobiła to w pięknym, acz w mojej opinii mało odkrywczym stylu.
„Hygge” od Insignis to przede wszystkim pięknie wydana książka. Okładka ze wszystkimi jej zdobieniami jest magiczna, rzucająca się w oczy, po prostu świetna. Również wnętrze tej pozycji zasługuje na uwagę. Świetnie złożone strony, dobrze wyszparowane zdjęcia, bardzo nietypowe, ale mające swój urok marginesy. Do tego osobiście uwielbiam wszelkie odmiany koloru niebieskiego, a szczególnie indygo, więc takie dodatki kolorystyczne bardzo mi się podobają. Książka została wydana w twardej, solidnej oprawie, w nietypowym, ale fajnie dobranym formacie i pierwsze, co rzuca mi się na myśl to, że idealnie – dzięki swoim walorom estetycznym – nadaje się na prezent. Dlatego właśnie jej wygląd to ogromny plus.
Proporcjonalnie książka to w połowie urocze, miłe dla oka zdjęcia, a w połowie tekst. Poznajemy w niej relację różnych Duńczyków i ich rozumienie hygge. Dowiadujemy się także jak tę filozofię można odnieść do wnętrza domu, gotowania czy spotkania z przyjaciółmi.
Polecam „Hygge” przede wszystkim, jako prezent dla bliskiej osoby. Nadaje się ona idealnie, ponieważ niesie ze sobą wiele ciepła i piękne przesłanie. Pozycja ta spodoba się także osobom, które szukają inspiracji, jak uczynić swoje życie lepszym, bardziej kolorowym i pełnym małych radości. Jeśli jednak macie nadzieję na historię, która całkowicie zmieni wasz sposób myślenia, to w tym wypadku jej nie znajdziecie. Filozofia hygge nie jest właściwie niczym odkrywczym. Bardziej fenomen tej książki opiera się na pięknie wydania niż wartości merytorycznej. Trzeba jednak oddać jej sprawiedliwość: sprawia, że samo jej posiadanie daje radość. I chyba o to chodziło?
Ocena: 3/5
 Recenzowała: Sylwia Czekańska
Recenzja powstała we współpracy z portalem:
Duże Ka
INFORMACJE:
Rok wydania: 2016
Wydawnictwo: Insignis
Gatunek: poradnik
Liczba stron: 224



Gabriela Rutana & Sylwia Czekańska. Obsługiwane przez usługę Blogger.