Listy do utraconej, Brigid Kemmerer – historia, którą pokochałam

by 18:19

Każdy z nas kogoś stracił. Niestety, jeśli nie teraz, to życie pisze różne scenariusze. Nie jest to pozytywna myśl. Jak sobie z tym poradzić? Czy można wciąż się uśmiechać i marzyć? Czy starta przysłoni wszystko inne?
Bo swego losu jestem panem
I kapitanem duszy swojej.*

Myślałam, że będzie to kolejna młodzieżówka z dramatem w tle, podobna do wielu innych, które zalewają rynek wydawniczy. Brigid Kemmerer jednak mnie zaskoczyła. „Listy do utraconej” okazały się niezwykle mądrą, wzruszającą książką. Nie ma tutaj nic banalnego i szablonowego. Jest za to prawdziwa, dają do myślenia historia oraz bohaterowie, których od razu się lubi.

Poznajcie Cmentarną Dziewczynę i Mroka. Ona przesiaduje nad grobem swojej matki, zostawiając listy, których nikt nigdy nie przeczyta. Declan Murphy popełnił przestępstwo i musi odpracować prace społeczne, kosząc trawę na cmentarzu. Znajduje list Juliet i zaczyna go czytać, zaciekawiony odpowiada. Juliet się wkurza, bo to naruszenie prywatności, jednak po jakimś czasie zaczyna łączyć ich niezwykła więź. Czy w rzeczywistości również się polubią i zrozumieją? A co stanie się, gdy odkryją prawdę o wydarzeniach z przeszłości?
To, co najbardziej podoba mi się w „Listach do utraconej” to ich wyważenie i klimatautorka nie narzuca nam na siłę kolejnych nastolatków z problemami. Oczywiście, borykają się z przykrymi doświadczeniami, jednak robią to w niewymuszony i przystępny sposób. Juliet rozpacza po stracie mamy, Declan znany jest jako buntownik i lokalny rozrabiaka, którego wszyscy się boją. Jego sytuacja domowa pozostawia również wiele do życzenia. Nie mają więc lekko, ale mimo wszystko autorka nie nadmuchuje tego do jakieś wielkiej nastoletniej dramy. Jest naturalnie i autentycznie, Juliet to dobra i inteligentna dziewczyna, która szybko łączy fakty i nie robi wokół siebie zamieszania. Od razu ją polubiłam. Declan ma problemy z samooceną, jest skomplikowaną postacią, wywołuje współczucie i wiele emocji. To również kolejny przystojny męski bohater, mający pewną charyzmę, która przyciąga. Nie jest jednak przejaskrawiony, co bardzo mnie cieszy.
Równie istotni są bohaterowie poboczni, jak np. przyjaciel Declana, będący dobrą duszą tej historii, sprawiający, że automatycznie chce się go przytulić. Autorka ukazuje losy skrzywdzonych dzieci, które mimo wszystko starają się żyć normalnie. I są mądre – niesamowicie wspierają się nawzajem i rozumieją wiele rzeczy lepiej niż dorośli. Kemmerer przedstawia trudne sytuacje rodzinne, które z boku łatwo ocenić, np. z kogoś, kto popełnił jeden błąd, zrobić chuligana – książka udowadnia, że wszystko ma swoje drugie dno i nic nie jest czarno-białe.
Nie znajdziecie tutaj płytkich dialogów, wielkiego romansu i jednego wielkiego „łaaaał jestem taka skrzywdzona”. Znajdziecie za to wiarygodnych bohaterów, poruszającą historię, łzy, które samoistnie napływają do oczu, inteligentny humor oraz świetnie napisaną książkę. Pod względem stylu nie mam nic do zarzucenia – nawet listy są napisane lekko i zgrabnie, co wcale nie jest takie łatwe. Przyznam, że przeczytałam w ostatnim czasie sporo młodzieżówek właśnie w stylu new adult i byłam okropnie znudzona. Tutaj poczułam świeżość. I co najważniejsze, czytaliście historię miłosną, która była całkowicie urzekająca, ale nie doszło pomiędzy bohaterami nawet do pocałunku? „Listy do utraconej” udowadniają, że nie trzeba tworzyć książek pełnych uniesień, ochów i achów, aby było miło i pięknie.
Jedyny minus? Wydaje mi się, że zakończenie i adaptacja postaci do zmian, które zaszły została zbyt szybko poprowadzona. Przydałby się jeszcze jeden lub dwa rozdziały, który trochę rozciągną akcję, z naciskiem na psychologię postaci oraz ukazanie tego, czy bohaterowie faktycznie dojrzeli do tego, co się wydarzyło.
To książka młodzieżowa, która naprawdę uczy, jest pełna ciepła i prawdziwych emocji. Autorka pisze niezwykle mądrze, a jej słowa od razu do mnie trafiły. Polecam ją z całego serca, „Listy do utraconej” kompletnie Was zaskoczą. Tylko nie zapomnijcie chusteczek!
Ocena: 4/5
Recenzja: Gaba Rutana
Za możliwość przeczytania książki dziękuję,

Premiera: 27 września 2017
Gatunek: powieść młodzieżowa
Liczba stron: 414
*wiersz z książki, William Ernest Henley „Incictus”


Przedpremierowo - Dwór Skrzydeł i Zguby, Sarah J. Maas. Chcę jeszcze raz!

by 20:20


Znacie to uczucie, gdy po zakończeniu książki, nie wiecie co zrobić ze swoim życiem? Dokładnie tak czuję się po zakończeniu „Dworu Skrzydeł i Zguby”.
Trzeci tom uwielbianej serii Sarah J. Maas okazał się dokładnie taki, jak oczekiwałam – pełen napięcia i akcji. Bałam się, że zakończenie mnie rozczaruje. Chyba najbardziej obawiałam się śmierci ulubionych postaci. Wiecie, jak to jest przywiązać się do bohaterów? Właśnie. Szczęśliwe zakończenia są banalne, jednak czasem lubię taką banalność. Nie zdradzę czy ktoś zginął, sami musicie przeczytać książkę, ale przyznam się, że „Dwór Skrzydeł i Zguby” był prawdziwą jazdą bez trzymanki. A podziękowanie Maas zapowiada jedno – to nie koniec tej opowieści i tego świata. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Powieść zaczyna się od Dworu Wiosy – to tam Feyra wraca, a jej celem jest zdobycie przydatnych informacji na temat króla Hybernii oraz zgładzenie Tamlina. Musi wszystkich przechytrzyć, bo na szali jest istnienie całego Prythianu. Wojna nieubłaganie się zbliża, prawdziwa – pełna krwi, śmierci i decyzji, które przyniosą straszliwe konsekwencje. Co więcej, Feyra tęskni za domem i Rhysem. Czy uda im się przetrwać?
Uwielbiam świat, który wymyśliła Maas. To, jak zbudowała fabułę, aby na każdym kroku nas zaskakiwać. A szczególnie lubię relacje, jakie łączą postaci – więź Feyry i Rhysa, tajemniczą Mor oraz Azriela, walecznego Kasjana oraz siostry Feyry, które z pewnością wzbudzą u Was dużo emocji. Maas wprowadziła wielu pobocznych bohaterów, dając na pierwszy plan Feyrę z Rhysem, jednak po drodze snując kilka innych ciekawych opowieści. Co więcej, sporo wątków zostało niedokończonych, dlatego mocno liczę na jeszcze jedną książkę z tego uniwersum. W tym tomie Feyra jest księżną Dworu Nocy, nie boi się swojego tytułu, nie cofa się przed zobowiązaniem. Podoba mi się, że stała się nierozerwalną częścią rodziny Rhysa, bardzo dobrze czytało się fragmenty, gdy wszyscy działali wspólnie, jako drużyna. Wszyscy potężni, odważni i niecofający się przed niczym. Ich interakcje, żarty i potyczki słowne, dodawały całej powieści uroku i wywoływały mimowolny uśmiech. Polubiłam i zżyłam się z postaciami Maas, dlatego teraz jest mi strasznie smutno, że „Dwór Skrzydeł i Zguby” mam już za sobą. Zapomniałabym, jeśli są tu jeszcze jacyś fani Kasjana, pisać w komentarzach! Uwielbiam tę postać i uważam, że Maas powinna jeszcze bardziej rozwinąć jego wątek.
Trzeci tom to dużo akcji, prawdziwa wojna, taktyka i szczegóły związane z działaniem wojsk, które pozytywnie mnie zaskoczyły. Widać, że autorka się przyłożyła, nie tworząc historii opartej tylko na romantycznej relacji bohaterów, ale również na walce o Prythian. Oczywiście jest kilka momentów, które wywołują rumieńce na policzkach, bo Rhys przekracza granice w byciu tak niewiarygodnie uroczym. To chyba jeden z moich ulubionych męskich bohaterów, nonszalancki, sarkastyczny, ale zarazem pełen ciepła i lojalności. Na początku, gdy Feyra była w Dworze Wiosny, miałam ochotę krzyczeć, niech ona się stamtąd wyrwie! Te fragmenty są chyba najgorsze, bo trzymają nas w wielkiej niepewności i w pewnym sensie wstrzymają całą fabułę. Jednak, gdy Feyra dociera do Dworu Nocy – to akcja nabiera niewiarygodnego tempa. Serio, spodziewajcie się, że nie będziecie nadążać za bohaterami. Narada, walka i ciągłe pułapki, jedno muszę przyznać, Mass cały czas utrudniała życie swoim postaciom. Dzięki temu ani trochę się nie nudziłam!
Ta seria ma niepowtarzalny klimat, Maas zbudowała świat, który urzeka i fascynuje. Fae wysokiego rodu, ludzie i wiele magicznych, pradawnych, mrożących krew w żyłach stworzeń. Dobro i zło cały czas się zaciera, w tej powieści nic nie jest czarno-białe. Autorka pokazuje nam, że w naszych słabościach tkwi siła. Uwielbiam tę serię i cieszę się, że mam ją w swojej biblioteczce. Pewnie będę jeszcze wracać do ulubionych fragmentów, znając mnie, przeczytam wszystkie trzy tomy jeszcze raz, ale warto, bo Maas wprowadziła tyle genialnych wątków, że mam ochotę ją wyściskać.
Mogłabym pisać i pisać, ale wiem, że fani, czekający na tę książkę na pewno nie będą zawiedzeni. Podczas czytania całkowicie przepadłam. Cóż, dwa dni wyjęte z życiorysu, gdy przeniosłam się do świata wymyślonego przez Maas, to dobre określenie.
„Dwór Skrzydeł i Zguby” spełnił moje oczekiwania, wynagrodził mi miesiące czekania oraz sprawił, że przez następny tydzień będę cały czas myśleć o tej powieści, roztrząsać poszczególne sceny, zastanawiać się, jak losy bohaterów potoczą się dalej... Mass wykonała kawał dobrej roboty, napisała książkę trzymającą w napięciu, pełną emocji, zwrotów akcji i wciągającą od pierwszych stron. W pewnym momencie przyłapałam się na obgryzaniu paznokci z nerwów, końcówka naprawdę może wywołać zawał serca, więc lojalnie ostrzegam! Dodatkowo, jeśli macie w planach „Dwór Skrzydeł i Zguby”, to zarezerwujcie sobie trochę czasu, bo bardzo trudno oderwać się od tej książki.
Ocena: 5/5
Recenzja: Gabriela Rutana
Za możliwość przeczytania książki dziękuję,
Premiera: 25 października 2017
Gatunek: fantasty
Cykl: Dwór cierni i róż (tom 3)


*fanart w nagłówku autorstwa Charlie Bowater

Oto moje emocje po uświadomieniu sobie, że to koniec książki i nie ma nic już więcej... 

Consolation – Corinne Michaels, czyli za mundurem panny sznurem! PRZEDPREMIEROWO!

by 18:43


Consolation to pierwsza część serii Corinne Michaels, opowiadająca historię Natalie – młodej kobiety, która musi pogodzić się ze śmiercią swojego męża. Pomaga jej w tym najlepszy przyjaciel rodziny, Liam. Pomiędzy dwójką rodzi się uczucie, jednak oboje zmagają się z wątpliwościami i myślą, że ich miłość nie powinna się wydarzyć.
Czytając tę powieść, cały czas miałam wrażenie, że już skądś znam ten wątek. I nagle przypomniałam sobie znakomity film z Natalie Portman – „Bracia”. Fabuła jest niemalże tak podobna, że nie byłam ani trochę zaskoczona rozwojem akcji i końcówką, która prawdopodobnie dla niektórych może być dużym zaskoczeniem. Jedno jest pewne, Michaels pisząc tę książkę, wzorowała się na historii żony zmarłego żołnierza, znajdującej ukojenie w ramionach innego mężczyzny – w filmie to brat bohatera, a w książce jego bliski przyjaciel. Film od książki różni się jednak klimatem. W „Braciach” jest on ciężki, nastawiony na psychologię postaci, z kolei w „Consolation” autorka skupia się na romansie Natalie z Liamem, jednak całość czyta się dosyć przyjemnie i lekko.


Nie chcę przez całą recenzję porównywać tych dwóch dzieł, bo może zdarzyć się tak, że jest wielu czytelników, którzy po raz pierwszy zetkną się z tego rodzaju opowieścią. I będzie ona wówczas dla nich dokładnie taka, jak napisano w jej zapowiedzi – porywająca, wzruszająca i chwytająca za serce.
„Consolation” czyta się bardzo szybko, głównie dzięki dużej ilości dialogów oraz szybko rozwijającej się akcji. Czcionka jest dosyć duża, co z pewnością jest plusem dla osób takich jak ja, czyli typowych okularników. Narracja poprowadzona jest z dwóch perspektyw: Natalie i Liama, co daje nam szerszy obraz fabuły. Książkę przepełniają skrajne emocje, autorka roztrząsa dylematy moralne, zadając pytanie czytelnikowi, co jest dobre, a co złe? Jest w tym trochę dramatyzmu, ale sam świat jest ciekawy, rodziny żołnierzy cały czas żyją w napięciu i strachu – pisarka świetnie to ukazuje.
Końcówka pozostawia nas w stanie rozsypki, podejrzewam, że większość nie będzie się spodziewać takiego rozwoju sytuacji. To świetnie wykonany cliffhanger, pozostawiający czytelnika w stanie zawieszenia z otworzoną buzią i tysiącem pytań. Czekanie na drugi tom będzie prawdziwą torturą! ;)
Muszę przyznać jedno, dla tych, którzy oglądali film „Bracia”, ta powieść może być trochę niczym odgrzewany kotlet. Mimo wszystko po stresującym dniu, po tego rodzaju książki sięga się z przyjemnością, tym bardziej że autorka bardzo plastycznie ukazuje wątek romantyczny – łącznie z dosyć graficznymi scenami zbliżeń postaci. A Liam to kolejny przystojniak, o którym fajnie się czyta. Zawsze kibicujemy bohaterom, którzy nie mogą być razem, a więc zakazana miłość to niezwykle atrakcyjny wątek.
Jeśli lubicie nietuzinkowe romanse, to śmiało sięgnijcie po „Consolation”. Po takim zakończeniu, jakie zafundowała nam autorka, pewnie większość z Was będzie z utęsknieniem czekać na kontynuację.
Dla tych, którzy nie wiedzą – ta powieść to jedna z pierwszych książek Wydawnictwa Szósty Zmysł. Po zapowiedziach wydawnictwa mogę stwierdzić jedno, zima będzie gorąca!
Ocena: 2,5/5
Recenzja: Gaba Rutana
Za możliwość przeczytania książki dziękuję,


Premiera: 11 października 2017
Gatunek: romans
Cykl: Consolation Duet (tom 1)
Liczba stron: 302

Milion odsłon Tash, Kathryn Ormsbee - dla każdej fangirl!

by 18:45

YouTube przez kilka ostatnich lat niesamowicie się rozwinął – obecnie to miejsce, gdzie znaleźć można profesjonalne, oryginalne i przemyślane produkcje. Fanowskie filmiki, śmieszne, ironiczne, poruszające ważne tematy i całkowicie głupkowate, ale pozwalające się wyluzować. To również vlogi, gdzie ich bohaterowie dają się poznawać, obserwować swoje życie czasem dzień po dniu. Co powiecie w takim razie na dziewczynę, która publikuje serialową adaptację „Anny Kareniny”, a jej idolem jest sam długobrody Lew Tołstoj?
Tash razem z paczką znajomych kręci serial internetowy „Nieszczęśliwe rodziny”, równocześnie jest vlogerką i marzy o studiach w szkole filmowej. Jej współczesna interpretacja historii Anny i Wrońskiego nagle zdobywa wielką popularność – liczba subskrybentów gwałtownie rośnie, przybywa komentarzy, tych pozytywnych, ale niestety i negatywnych, pojawiają się gify, fanarty, listy od fanów, a do tego przystojny vloger, Thom Causer prosi ją o numer telefonu. Szaleństwo! Tash musi zmierzyć się ze sławą i swoimi uczuciami.
Autorce udało się oddać zaplecze kręcenia serialu, vlogowania i tego, jak to wszystko wygląda od „kuchni”. Nie zdobywa się od razu milionów i popularności na miarę Beyonce. To więcej obowiązków, odpowiedzialność, presja i ciągłe podnoszenie sobie poprzeczki. Ormsbee dodatkowo opowiada historię trójki przyjaciół – interakcje Tash, Jack oraz Paula są bardzo interesującym tłem dla youtubowej otoczki i w pewnym sensie na końcu okazują się najważniejsze. Dodatkowo poruszony zostaje temat seksualności nastolatków, co bardzo mnie zaskoczyło i skłoniło do zastanowienia – czy pisarka nie upchała do jednej książki zbyt wielu motywów? Czy nie jest to przejaskrawione? I chyba nie, Ormsbee udało się utrzymać swoją historię w granicach normalności, tym bardziej że dzieciaki, które rozwijają swoją karierę filmową na Youtube to coś, co nikogo z generacji Z, czyli pokolenia internetowego nie powinno już dziwić. Podoba mi się poruszenie tematyki mediów społecznościowych i ich obecności w życiu młodzieży, ale i nie tylko – Instagram, Facebook, Snapchat, Twitter, YouTube – każdy z nas ma założony choć jeden profil. Social media są bardzo na czasie, dlatego cieszy mnie, że powstają książki, które ukazują życie osób zakręconych na ich punkcie – Ormsbee pokazała plusy i minusy sławy w internecie, co również jest niesamowicie istotne.
Styl autorki jest lekki, luźny, dlatego książkę czyta się przyjemnie i szybko. Narracja pamiętnikarska, czyli typowa dla książek młodzieżowych. Pojawiają się cytaty Lwa Tołstoja, nawiązania do popkultury oraz wyrażenia, które znają tylko prawdziwe fangirl. Jednak... były momenty, gdy książka mnie nużyła. Zabrakło dynamiki akcji, dodatkowo główna bohaterka była niby interesująca, mając swoje pasje, serial internetowy, jednak... została pozbawiona pewnej iskry, stając się kolejną nijaką postacią. Sama historia okazała się monotonna – ma duży potencjał, ale jak dla mnie, całość jest do dopracowania pod względem rozwoju fabuły i budowy napięcia. „Milion odsłon Tash” to powieść pełna ciepła, uroku, z przesłaniem dla każdej dziewczyny oraz z interesującym wątkiem serialu internetowego i pracy youtubera. Na pewno warto ją przeczytać, choćby dla chwili relaksu, ale jeśli szukasz czegoś porywającego, to niestety w tej pozycji tego nie znajdziesz.

Polecam wszystkim fangirl, które mają swoje ulubione fandomy, przyklejone nad łóżkiem plakaty ukochanych postaci, ulubione cytaty zapisane w kajecikach. Dla tych, którzy marzą o swoim kanale na YouTubie lub taki już posiadają. Jeśli czytałaś „Fangirl” Rainbow Rowell, to śmiało sięgnij po tę książkę. 
Ocena: 2/5 
Recenzja: Gabriela Rutana 
Recenzja powstała przy współpracy z portalem 


Gabriela Rutana & Sylwia Czekańska. Obsługiwane przez usługę Blogger.