Okrutna pieśń - Victoria Schwab. Potworze, zagraj swą pieśń, czyli nowe urban fantasty!

by 18:02
Myślałam, że już żadna książka fantasty mnie nie zaskoczy. I nagle przeczytałam „Okrutną pieśń”, rozpoczynającą bestsellerową serię „Świat Verity”. Victorię Schwab poznałam za sprawą trylogii „Odcienie magii”, którą udowodniła, że potrafi tworzyć świeże i oryginalne historie. Z zaskoczeniem stwierdzam, że „Okrutna pieśń” jest nie tylko najlepszą książką autorki, ale również jedną z lepszych współczesnych powieści urban fantasty. Balansuje na cienkiej granicy pomiędzy rzeczywistością a czymś, co znamy tylko z bajek. I w tym tkwi jej piękno.
Akcja rozgrywa się w dawnej Ameryce – w podzielonym Mieście Prawdy. Oddziały OSF i Flynnowie eliminują potwory, ale czy nie są hipokrytami, mając aż trójkę mrocznych Sunajów w swoich szeregach? Harker po drugiej stronie miasta pozwala żyć bestiom, zapewniając ludziom ochronę – jednak wszystko ma swoją cenę, często wygórowaną. August Flynn i Kate Harker stoją po przeciwnych stronach barykady. Ona pragnie stać się taka jak jej ojciec, bezwzględny przywódca. Z kolei August sam jest potworem, który poprzez jedną zagraną pieśń, ukradnie Twoją duszę. Czy potwór może mieć ludzkie uczucia? I co się stanie, gdy Kate odkryje jego tożsamość?
Autorka wciąga nas w niepokojący obraz rzeczywistości. Tło fabularne to postapokaliptyczny świat, w którym ludzie starają się żyć normalnie. Z jednej strony mamy spokojną wieś, później miasto, ulice przepełnione zabieganymi mieszkańcami, zwykłą szkołę pełną uczniów. Po zmroku, w północnej części miasta Harkera demony wychodzą z ukrycia. Po drugiej stronie nie znajdziecie szkoły, ale za to obraz niczym po wojnie. Tam Flynnowie cały czas walczą z potworami. Gdzie wolałbyś mieszkać?
Przygotuj się na fascynujący, mroczny świat, gdzie nie wiesz, kto jest dobry, a kto zły. Czy potwory mogą stać po jasnej stronie mocy? Czy jednak to wszystko ma zmylić czytelnika? Schwab bardzo sprytnie zbudowała fabułę „Okrutnej pieśni”, kompletnie mieszając nam w głowach. Pisarka wykorzystała fenomen czarnego bohatera – często w wielu książkach lub filmach idolem staje się ten zły. I coś tutaj zadziałało, bo przecież August jest potworem. Tylko dlaczego to jego lubię najbardziej?
Klimat tej książki jest niesamowity. Ma w sobie siłę przyciągania, coś, co sprawia, że dosłownie nie można się od nie oderwać. Tego właśnie oczekuję od urban fantasty! Za pomysł, styl i bohaterów daje pisarce duży plus. Schwab nieśpiesznie prowadząc fabułę, zaskakiwała mnie nowymi wątkami i wymyślonym światem, który jest nieszablonowy, ale zarazem prosty i oczywisty – bo czego boimy się najbardziej, jeśli nie potworów? Schwab wykorzystała najbardziej znany motyw strachu, ubrała go w nową formę, tworząc Corsajów, Malchajów i Sunajów — rodzące się ze zbrodni monstra. Zadała nam również pytanie, czy człowiek nie jest jednym z nich?
Bohaterowie to kolejny atut „Okrutnej pieśni”, szczególnie August. To na nim skupiłam większość swojej uwagi, był mądry, spokojny, ale za tym spokojem cały czas krył się potwór. Z kolei Kate jest nieco schematyczna, jesteśmy w stanie przewidzieć, jakich wyborów dokona – broni się jednak ciętym językiem, to bohaterka, która ma coś do powiedzenia. Przemawia przez nią ciekawość, jest przebiegła i planuje, niczym dobry przywódca — aż zacieram ręce na to, co wymyśliła dla niej Schwab w kolejnej części.
Czy muzyką można zabijać? August, którego bronią są skrzypce, jest dowodem na to, że można. Motyw pieśni, pokonującej złe dusze kojarzy mi się od razu z książką Mike’a Carey’a „Mój własny diabeł”, której bohater przepędzał demony za pomocą melodii zagranej na flecie. Schwab również zestawiła sztukę z zabijaniem. Kontrast, który się pojawia, widać również w głównym bohaterze, Auguście. Jeśli ktoś Was zaskoczy w tej książce, to z pewnością on – swoją wewnętrzną walką i ukrytą charyzmą.

Jeśli spodziewasz się kolejnej lekkiej i schematycznej książki fantasty, skupiającej się bardziej na miłosnym wątku, niż na prawdziwej akcji, to tutaj tego nie znajdziesz. Jeśli szukasz nowej, mrocznej serii, która dostarczy Ci wiele emocji, oryginalną fabułę i fascynujących bohaterów, to dobrze trafiłeś! Jestem pewna, że „Okrutna pieśń” zdobędzie wielu wiernych czytelników, którzy podobnie jak ja, nie mogą doczekać się drugiego tomu.


Ocena: 4,5/5
Recenzja: Gaba Rutana
Recenzja powstała przy współpracy z portalem,

Problem - Non Pratt, czyli dzieci mają dzieci

by 18:17
Woody Allen powiedział kiedyś „Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość”. Historia poruszona w debiutanckiej książce Non Pratt to idealne podsumowanie tego zdania. Hannah ma tylko piętnaście lat i nie boi się niczego. Aaron wiele już przeżył, a teraz jeszcze przeniósł się do nowej szkoły i nie chce się wychylać. Jednak, gdy Hannah dowiaduje się, że jest w ciąży, Aaron postanawia jej pomóc – mówi wszystkim, że to on jest ojcem.
Po przeczytaniu pierwszego zdania książki od razu trochę mnie odrzuciło. Nie tego się spodziewałam. Hannah to przykład bohaterki, która żyje odważnie, nie przejmując się konsekwencjami. Jest niemal wulgarna, mądrzejsza od wszystkich dorosłych, przekonana o swojej racji, polująca na chłopaków niczym na kolejną zdobycz. Na początku jej nie polubiłam. Wraz z czytaniem zaczęłam rozumieć, że to tylko pozory, a Hannah ma sporo do zaoferowania. Każdy kolejny rozdział wciągał mnie coraz bardziej, aż z zaskoczeniem skończyłam książkę w jeden wieczór. Hannah należy dać szansę, bo historia szybko się rozkręca i warto się w nią zagłębić.
Tematyka jest kontrowersyjna, ale z drugiej strony w obecnych czasach nastolatka w ciąży to żadna nowość. Można stwierdzić – samo życie. Bardziej zaskakujący jest wątek Aarona, który zostaje udawanym tatą dziecka. Zdziwiła mnie postawa rodziców Aarona i to, że każdy przyjął jego kłamstwo za pewnik. Ten motyw jest trochę przejaskrawiony, ale z drugiej strony dzięki temu relacja Hannah i Aarona rozwinęła się w ciekawą stronę.
Autorka postawiła na narrację pamiętnikarską prowadzoną z punktu widzenia Hannah i Aarona. Każdy z nich pisze innym stylem – Hannah bezpośrednio, nie przebierając w słowach, Aaron łagodnie, spokojnie i ze smutkiem. Ich styl i używane słownictwo zmieniają się wraz z rozwojem akcji i etapami dojrzewania bohaterów. Infantylne, niemal wulgarne opisy Hannah płynnie przechodzą na pełne emocji wyznania, czułe słowa i łagodniejsze spojrzenie na świat. Postaci obserwują siebie nawzajem, więc ukazane są różne sposoby widzenia danego momentu. Dzięki temu bohaterowie przedstawieni są w zupełnie innym świetle.
Pratt napisała książkę, która uczy i skłania do refleksji. Problem Hannah tak naprawdę nie był problemem. To jej wcześniejszy styl życia, fałszywi przyjaciele i zgrywanie buntowniczki mogło zakończyć się tragicznie. Nastoletnia ciąża nie jest końcem świata, gdy wokół nas są ludzie, na których możemy polegać. Coś, co było problemem, uratowało Hannah – stała się odpowiedzialna i zaczęła myśleć o innych. Na końcu zadajemy sobie pytanie, czy bez dziecka Hannah skończyłaby jak jej przyjaciółka Kate?
Oczywiście nie obyło się od schematów – widzimy dosyć stereotypowych nastolatków oraz liceum podzielone na grupy niczym z filmu „Wredne dziewczyny”. Zabrakło mi również epilogu, który ukazałby życie Hannah po urodzeniu dziecka. Czy sobie poradziła? Jak potoczyło się jej życie? Autorka zostawiła mnie z pytaniami i pewnym niedosytem.
Hannah niemal od razu skojarzyła mi się bohaterką z „13 powodów” – jej historia jest całkiem inna, ale tło powieści pozostaje podobne. To liceum przypominające dżunglę, gdzie wygrywa silniejszy. „Problem” skierowany jest przede wszystkim do nastolatków – młodych dorosłych, których świat kręci się wokół imprez, alkoholu, pierwszego papierosa i oczywiście seksu. 

„Problem” to mądra i emocjonująca pozycja, która w pewnym momencie wycisnęła ze mnie kilka łez. Znajdziecie w niej straszne, oburzające, zabawne i smutne momenty. Porusza problemy młodzieży i odpowiada na wiele pytań. Polecam jako pozycję obowiązkową dla zbuntowanych nastolatków, którzy po zakończeniu książki nabiorą dystansu i spojrzą na swoje życie z całkiem innej perspektywy. Może wyjdzie im to na dobre? 

Ocena: 3,5/5
Recenzja: Gaba Rutana
Recenzja powstała przy współpracy z portalem, 

CzaroMarownik, czyli mój magiczny kalendarz na 2018 rok - recenzja

by 19:47

Dosyć długo szukałam ciekawego kalendarza na 2018 rok. Często mam sporo recenzji, artykułów do napisania, książek do przeczytania i z doświadczenia wiem, że nadchodzi moment, gdy gubię się we wszystkich swoich planach. Potrzebowałam kalendarza, który na każdy dzień będzie miał osobną stronę i dużo miejsca na zapiski. CzaroMarownik spełnił moje wymagania. I może teraz 2018 rok będzie bardziej poukładany, a ja mniej spóźniona z oddawaniem tekstów w terminie. Nie zapomnę też o urodzinach, imieninach, wizycie u kosmetyczki lub dentysty. A śliczne wydanie i magiczne ciekawostki to dodatkowy plus dla CzaroMarownika.

Od razu urzekła mnie przepiękna okładka kalendarza. Jestem jedną z tych osób, które chorują na pięknie wydane notatniki, kalendarze czy zeszyty – i co z tego, że później często ich nie używam? Jednak są tak ładne, że nie mogę przejść obok nich obojętnie. CzaroMarownik całkowicie trafił w moją estetykę. Jest elegancki, minimalistyczny, ale ma w sobie również to magiczne coś – wygląda niczym książka do nauki magii. Jedyny minus oprawy jest taki, że na dosyć matowej teksturze odbijają się odciski palców. W czasie użytkowania stanie się to z pewnością widoczne. Jednak wolę matową okładkę, niż błyszczącą, która zepsułaby klasyczny design kalendarza.
Pierwsze strony kalendarza to oczywiście miejsce na wpisanie swoich danych osobowych oraz rzeczy, które poznałam dopiero za sprawą kalendarza – jak np. mój kamień mocy, planeta lub żywioł. Dalej znajdują się objaśnienia oznaczeń w kalendarzu – znaków zodiaku czy symboli faz księżyca. Następnie całościowe kalendarium na 2018 i 2019 rok. Później moja ulubiona część, czyli magiczny horoskop dla każdego znaku zodiaku.
Na każdej stronie kalendarza zaznaczone są imieniny, święta, także te niekonwencjonalne, inspirujące i motywujące cytaty oraz odznaczenia związane z księżycem. Każdy tydzień zakończony jest ciekawostką – zajmuje ona całą stronę i związana jest z różną tematyką, od magii, przez zdrowe odżywianie, naturalne kosmetyki, po organizację czasu.


Jak wspomniałam, najbardziej podoba mi się to, że jeden dzień to jedna strona kalendarza – a więc nikomu nie zabraknie miejsca na zapiski. Dla osób lubiących mniejsze kalendarze, które mieszą się do torebki, CzaroMarownik może nie być dobrym wyborem, bo mimo wszystko jest dosyć obszerny. Ja korzystam z kalendarza w telefonie, więc CzaroMarownik zostawiam w domu, wracając do niego wieczorem, zapisując ulubione cytaty, plany na następny dzień, pomysły na nowe recenzje lub artykuły, jak i notując książki, które chcę przeczytać.

CzaroMarownik będzie mi służył przez cały 2018 rok! Pięknie się prezentuje i jest po prostu... magiczny. Polecam wszystkim, którzy lubią oryginalne i ciekawe kalendarze. CzaroMarownik jest dosyć znany, jednak jeśli ktoś jeszcze o nim nie słyszał – warto sprezentować sobie swój własny egzemplarz lub też podarować go komuś – to przecież świetny pomysł na prezent! ;)
Recenzja: Gaba Rutana
Ocena: 4/5
Za mój magiczny kalendarz dziękuję,
Wydawnictwu Kobiece

I dla spragnionych zdjęć jeszcze dwa:




Promyczek, Kim Holden – nakręca pozytywną energią

by 11:45
Po przeczytaniu „Promyczka” chce się rzucić swoje dotychczasowe życie w cholerę i rozpocząć całkowicie nowy rozdział. Robić to, o czym się marzy, żyć tu i teraz i patrzeć pozytywnie w przyszłość. Nie zatracać się w świecie zza ekranu komputera, ale stawiać na prawdziwe relacje z ludźmi, być milszym dla innych, pomocnym i bardziej wyrozumiałym. Kim Holden i jej bohaterowie nakręcili mnie dobrą energię. I za to im dziękuję.
Kate Sedgwick to urocza dziewczyna, która mimo trudnej przeszłości wciąż patrzy na życie zza różowych okularów. Nie bez powodu jej najlepszy przyjaciel Gus, nazywa ją Promyczkiem. Oboje mają talent muzyczny i znają się od małego. Kate jednak nie chce się zakochiwać – wystarczy jej przyjaźń. Wyjeżdżając na studia do Grant, nie spodziewa się, że spotka Kellera, który wywróci jej świat do góry nogami.
Może to wszystko brzmi dosyć sentymentalnie, ale „Promyczek” wywołuje wiele emocji. Bardzo długo chciałam przeczytać tę książkę i w końcu mi się udało. Nie spodziewałam się jednak, że aż tak przeżyję jej końcówkę. Nastawiłam się na kolejną powieść w nurcie new adult i dostałam porządnego kopniaka w brzuch. Ta książka to zdecydowanie coś więcej, autorka zbudowała piękną i zarazem brutalną historię, formując fabułę w ten sposób, że przez długi czas nie spodziewamy się takiego uderzenia. „Promyczka” czyta się na początku lekko, mamy przecież świeżo upieczoną studentkę, która nawiązuje nowe przyjaźnie, tęskni za tajemniczym i czarującym Gusem oraz całkowicie cieszy się życiem. Wiemy, że bohaterka ma za sobą trudne chwile, które związane są z jej mamą i siostrą. Jednak cały czas wydaje nam się, że ciążą na niej tylko demony przeszłość. Wszystko układa się dobrze, gdy Holden zwala na nas coś, co sprawia, że chce się rzucić książką o ścianę – bo to tak niesprawiedliwie! Jak można się z tym pogodzić?
Wiem, że autorka zagrała na moich emocjach – z jednej strony stałam się jej fanką, a z drugiej jestem bardzo zła za końcówkę „Promyczka”. Żałuję, że ta książka nie ma szczęśliwego zakończenia. Czeka na mnie drugi tom serii, czyli „Gus”. Nie jestem jednak pewna czy od razu po niego sięgać – kontynuacja z pewnością będzie jeszcze bardziej emocjonalna. Z drugiej strony jestem ciekawa jak radzi sobie Gus, bo może to głupie, ale martwię się o fikcyjną postać. Do czego to zabrnęło? Jeszcze nie wysyłajcie mi telefonów do znajomych psychiatrów, to tylko kolejna faza mojego książkoholizmu.
Nie będę długo rozprawiać o stylu – wspomnę tylko, że Holden postawiła na narrację pamiętnikarską, rozdziały są pisane z punktu widzenia dwóch postaci. Jedną jest Promyczek, a drugą Keller. To ciekawy zabieg, bo oczywistym wyborem byłby Gus, jednak ten pan ma dla siebie całą część drugą. Książka mimo wszystko nie jest idealna – brakowało mi szerszego obrazu dla tła fabuły, jakim jest uczelnia czy bardziej szczegółowego opisu dawnego życia Promyczka. Początek wydawał mi się trochę toporny, a autorka od razu wrzuciła nas na głęboką wodę. Nie jestem zwolenniczką tego rodzaju narracji, czasami drażniły mnie częste zmiany punktu widzenia, gdy wolałabym czytać rozdziały z perspektyw Kate. Jednak w tej powieści ważne są emocje i one kompletnie mną zawładnęły.
Dosyć późno odkryłam tę książkę, mam wrażenie, że każdy był szybszy ode mnie i już ją przeczytał. Jednak jeśli zdarzą się osoby, które wciąż mają „Promyczka” przed sobą – nie zwlekajcie! Ta powieść całkowicie Was rozklei, ale ani przez chwilę nie będziecie żałować. I jeszcze jedno, nie zapomnijcie mieć przy sobie chusteczek.
Ocena: 4/5

Recenzja: Gaba Rutana
Wydawnictwo: Filia
Premiera: 6 maja 2016
Gatunek: New Adult/romans
Seria: Promyczek

Dzieci Edenu - Joey Graceffa. Raj na ziemi czy więzienie?

by 17:15
„Dzieci Edenu” ukazują niepokojącą wizję świata po upadku. Ocalała społeczność mieszka w Edenie – odizolowanym świecie, który dzięki nowoczesnej technologii umożliwia przeżycie. Czy Eden to raj, idealna kryjówka przez zniszczoną, toksyczną ziemią? Joey Graceffa buduje obraz, który trochę przeraża i skłania do zastanowienia, bo tak naprawdę ile brakuje nam do samozagłady? Czy to my będziemy końcem świata? Nasze wojny, zanieczyszczenia, lawiny śmieci, martwe oceany, wymarłe gatunki zwierząt... A co najważniejsze, jak zwykła jednostka może wpłynąć na losy świata?
Ziemia umarła, przetrwał tylko Eden, w którym rządzi sztuczna inteligencja – Ekopanoptykon. Rowan jest więźniem we własnym domu, zna tylko swoich rodziców i brata. Żyje w świecie, w którym każda rodzina może mieć tylko jedno dziecko, kolejne – czeka śmierć. Rowan nigdy nie chodziła do szkoły, nie miała przyjaciółki i implantów soczewkowych, które chronią przed szkodliwym promieniowaniem i są przepustką do bycia pełnoprawnym obywatelem Edenu. Pewnego dnia rodzice Rowan organizują jej wszczepienie implantów i przeniesienie do rodziny zastępczej. To jej szansa, jednak coś idzie nie tak, a Rowan zostaje poszukiwana przez władze Edenu.
Największą zaletą książki jest pomysł na fabułę. Autor wykorzystał dosyć oczywiste powody końca świata – prawdopodobnie to człowiek będzie odpowiedzialny za upadek naszej planety. Dlatego historia Graceffa mając w sobie ziarno prawdy — tak bardzo niepokoi.
Autor napisał bardzo dobry początek, pozwalający nam stopniowo wdrożyć się w świat bohaterki, aby później wprowadzić zbyt wiele wątków naraz. Brakowało mi stopniowania akcji, momentu na złapanie chwili oddechu i poskładania całej historii w całość. Wszystko działo się zbyt szybko, że aż nieprawdopodobnie. Końcówka była tak niespodziewana i dynamiczna, że w pewnym momencie musiałam czytać rozdział od początku, bo zgubiłam się w fabule. Nie było czasu na przeżywanie losów Rowan, emocjonalną część powieści, zawiłości miłosne – tak naprawdę traciły one znaczenie przy ciągłej akcji. Dodatkowo zauważyłam kilka nielogicznych wątków, jak np. zwichnięta kostka Rowan, która niespodziewanie sama się wyleczyła.
Pierwsze rozdziały to tylko czwórka bohaterów, jednak wraz z rozwojem akcji, pojawia się ich coraz więcej. Autor i tak najbardziej skupił się na samej Rowan, chociaż przyznam, że nie udało mi się jej do końca poznać. Zabrakło mi emocji, dziewczyna tak wiele przeżyła, dowiedziała się przerażających rzeczy na temat świata, w jakim mieszka, przeżyła tortury oraz znalazła się w trójkącie miłosnym. I nic. Miałam wrażenie, że Rowan zachowywała się jak robot, nastawiona na cel, zawsze w biegu i bez czasu do namysłu. Poboczni bohaterowie mają spory potencjał, szczególnie Lark oraz Lachlan, który zapowiada się na prawdziwego buntownika.
Styl autorka to dużo opisów, dialogi są dosyć długie, dlatego często wydawały mi się nienaturalne – szczególnie w sytuacji, gdy jest dużo akcji. Graceffa postawił na narrację pamiętnikarską, co moim zdaniem jest błędem – o wiele lepiej książkę czytałoby się w narracji trzecioosobowej, dającej większe pole widzenia.
Widać biblijne nawiązania, nie tylko w samej nazwie „Eden”. Biblijny raj został odizolowany od reszty świata, zamknięty – podobnie jak świat Rowan. W środku raju Adama i Ewy rosło drzewo życia, które od razu skojarzyło mi się z jedynym ocalałym drzewem w książce. Po przetłumaczeniu słowa „eden” w języku akadyjskim wychodzi nam „pustynia”, która otaczała Eden z powieści Graceffa. Ciekawe czy autor w kolejnych częściach będzie dalej odnosił się do biblijnego Edenu.

„Dzieci Edenu” to pozycja dla wszystkich fanów książek postapokaliptycznych, które snują przerażającą wizję upadku świata oraz ocalałego społeczeństwa. Książka może nie jest idealna, ale ma w sobie potencjał nowicjusza. Oby autor rozkręcił się w następnych częściach, szczególnie po tak niespodziewanej końcówce!
Ocena: 2/5
Recenzja: Gaba Rutana
Recenzja powstała przy współpracy z portalem,

Chłopcy, których kocham – Anna Ciarkowska, czyli poezją drążyć skałę

by 16:35
Nie jestem znawczynią poezji, czytam wiersze i uwielbiam, gdy kilka słów rozbudza we mnie wiele emocji i wspomnień. Często czyjeś doświadczenia pokrywają się z naszymi. Każdy kiedyś kochał, tęsknił, marzył, wściekał się i smucił. „Chłopcy, których kocham” to tomik wierszy opowiadających o miłości. Trudnej, skomplikowanej, pełnej wzlotów i upadków, ale równocześnie głębokiej i prawdziwej. To również historia o straconych szansach, momentach, gdy być może przegapiło się coś ważnego.

Na końcu tomiku jest króciutki opis o autorce, Annie Ciarkowskiej. Zanim zaczęłam czytać, zajrzałam właśnie do tej notki i pomyślałam „też lubię trochę przesłodzoną kawę z mlekiem”. Teraz na pewno się dogadamy.
Anna Ciarkowska opowiada nam o miłości do twardego i niedostępnego chłopaka. Porównuje go do kamienia. Nagle czuła, miękka i otwarta dziewczyna zakochuje się w nim. I wszystko się zaczyna, autorka ukazuje wiele etapów związku, tego, jak może być trudno i jak wspaniale. Pisze o zerwaniu i tęsknocie, która jest głównym tematem kilku wierszy. „Chłopcy, których kocham” pełne są emocji i prawdy – proste słowa trafiają najlepiej, a Ciarkowska napisała tomik, który zrozumie każda z nas. Nawet jeśli nie zna się na poezji. To chwile z życia, dlatego można je porównać do tego, co samemu kiedyś się przeżyło. Mam swoje ulubione tytuły, z którymi się identyfikuje i do których na pewno nieraz będę wracać.
„Chłopcy, których kocham” to również piękne wydanie. Minimalistyczne, delikatne i nawiązujące do treści. W wierszach jest wiele odniesień do morza, co widać również w rysunkach przy każdym wierszu, niebieskiej kolorystyce i tytułach każdej z części. Twarda okładka zawsze najlepiej się sprawdza w tego rodzaju pozycjach, po ulubione tomiki sięgam dosyć często w chwilach refleksji – przy miękkiej okładce książka z pewnością po dłuższym czasie nie wyglądałaby zbyt dobrze. Muszę pochwalić Wydawnictwo Otwarte za papier – grubszy, elegancki i solidny. Tomik jest kompletny – nic dodać, nic ująć.

„Chłopcy, których kocham” to nie tylko wiersze. W tomiku znajdziecie również cztery listy, których autorką jest dziewczyna. Opisuje w nich swoje uczucia, lęki, nadzieje, jak i również po drodze całą historię związku pomiędzy nią a chłopakiem, będącym kamieniem. Listy są naprawdę pięknie, ale również pomocne – to w pewnym sensie interpretacja wierszy.

Tomik Anny Ciarkowskiej polecam wszystkim, którzy lubią raz na jakiś czas odpłynąć na chwilę i poczytać poezję. Zrozumiałam go na swój własny, indywidualny sposób. Ty możesz zinterpretować go całkiem inaczej i to właśnie jest magia tych wierszy. Cieszę się, że Wydawnictwo Otwarte daje nam możliwość poznania współczesnych poetów. Wcześniej czytałam „Mleko i Miód” Rupi Kaur, teraz „Chłopcy, których kocham” – jestem ciekawa, jaką poezję zaprezentują nam następnym razem.


Ocena: 5/5
Recenzja: Gaba Rutana

Za możliwość przeczytania tomiku dziękuję, 

Premiera: 31 stycznia 2018
Gatunek: poezja
Wydawnictwo: Otwarte

Gabriela Rutana & Sylwia Czekańska. Obsługiwane przez usługę Blogger.