Fangirl - Rainbow Rowell

by 19:57

Jeśli jesteś Fangirl to wiesz, jeśli nią nie jesteś, to nie zrozumiesz.
Autorka słodko-gorzkiej „Eleonory i Parka” wydała kolejną książką opowiadającą o młodym pokoleniu. Tym razem na tapetę wzięła… fanfiction. A wszystko za sprawą głównej bohaterki Cath, autorki popularnego w sieci „Rób swoje, Simonie”, zafiksowanej na punkcie ukochanych książkowych postaci, niewyściubiającej nosa poza fandom i … pokój w akademiku.
Jak to się stało, że pokochałam tę powieść?
Życie Cath skupia się wokół kilku rzeczy – książek, jej laptopa i Simona Snowa, wykreowanego przez Gemmę T. Lesile. Ma siostrę bliźniaczkę Wren, która pomimo takiego samego wyglądu jest całkowitym jej przeciwieństwem. Od dzieciństwa była tą bardziejpopularną, lubianą i towarzyszką. Cath za to zamiast tłumu ludzi zawsze wybierze święty spokój, żeby tylko móc pisać ukochane fanfiction o Simonie Snowie. W społeczności fanów ma już wyrobioną markę, tysiące wyświetleń i cóż, sama posiada swoich fanówPrawdziwa FanGirl. Gdy razem z siostrą zaczyna naukę w college’u, wszystko się komplikuję – Wren chce samodzielności, więc w wyniku tego Cath musi zamieszkać z nieco wredną i przerażającą Reagan, jak i znosić Leviego, który chyba nigdy nie przestaje się uśmiechać. Nagle okazuje się, że jeśli Cath choć trochę się otworzy, to nieoczekiwanie może znaleźć przyjaciół i… miłość.
- Po co piszemy? – powtórzyła profesor Piper.
Cath spojrzała na swój notatnik.
„Żeby zniknąć”.
To książka, która przypomina o jednym – dlaczego kocham czytać. Po zakończeniu nie mogłam ot, tak po prostu sięgnąć po kolejną powieść, bo ta długo jeszcze siedziała w mojej głowie. Chyba najtrudniej pożegnać się z bohaterami, którzy są inteligentni, zabawni i aż chciałoby się ich mieć za swoich przyjaciół.
Autorka ma lekki, ale także charakterystyczny styl, trochę podobny do Johna Greena, którego zresztą uwielbiam. Tak samo, jak on, pisze zabawnie, ale pozwala sobie również na nutkę gorycz oraz refleksji. Udaje się jej w swoich historiach zawrzeć doskonałe puenty odnośnie do dojrzewania, miłości, przyjaźni. To zarazem poważna, ale także humorystyczna powieść. Rowell czymś pozornie nieistotnym, jedną wzmianką, zdaniem potrafi doprowadzić do płaczu. Niektórzy autorzy głowią się i troją, jakby tu stworzyć bardziej emocjonalną książkę, a jej udaje się to bez żadnego problemu. Nie ma tutaj większych melodramatów, za co jestem wdzięczna, ale ta pozycja nie jest równocześnie pozbawiona trudniejszych wątków, przeciwnie, sytuacja rodzinna Cath, jej problemy z mamą, siostrą, czy samo to, że nawiązywanie nowych znajomości wywołuje u niej przerażenie, daje dużo do myślenia.
Za co uwielbiam „Fangirl”? Za geekowski klimat, nawiązania dla nerdów i oczywiście za poruszenie tematu fanfiction. To hołd ze strony autorki dla tej społeczności, gdyż jak sama się przyznała, wiele fików w swoim życiu przeczytała i jest ich wielką fanką. Po skończeniu książki naszła mnie myśl, ciekawe czy fandom Rowell się rozrośnie? Czy znajdą się osoby, które dalej będą pisać historię Cath? Jestem pewna, że już teraz to się dzieje, co tylko jeszcze bardziej mnie cieszy – nastała moda, na coś, co odkryłam bardzo dawno temu, czyli fanfiction. Może nie będę musiała już dłużej tłumaczyć znajomym, cóż to czytam – wystarczy, że pożyczę im „Fangirl”.
- Na biurku masz głowy Simona Snowa – zauważyła Reagan.
- To tylko pamiątkowe popiersia.
- Żal mi ciebie, więc zostanę twoją przyjaciółką.
Wielki ukłon w stronę autorki – udało jej się snuć dwie odrębne historie, Cath oraz jej przyjaciół, jak i Simona Snowa. Dodatkiem do książki są pojawiające się gdzieniegdzie fragmenty z wymyślonej serii o Simonie oraz z fanfiction pisanych przez Cath. Aż chciałabym, aby uniwersum Gemmy T. Lesile istniało naprawdę!
Kolejnym plusem jest ukazanie życia pisarzy, procesu tworzenia, tego, skąd czerpią wenę — zostało to przekazane nam tak naturalnie, tak prosto, że aż sama poczułam inspirację i z chęcią postukałabym w klawisze, wymyślając jakąś swoją opowieść. Wiele razy zastanawiałam się, jak autorzy książek kreują swoje postaci, budują sceny, co podsuwa im pomysły i Rowell w pewien sposób zaspokoiła moją ciekawość. Narrację mamy trzecioosobową, a dodatkowo muszę pochwalić dialogi, które są lekkie, dowcipnie i bardzo swobodnie napisane.
- Czytałeś książki z serii?
- Widziałem filmy.
Cath tak mocno wywróciła oczami, że aż ją zabolało.
Bohaterowie jak już wspomniałam to perełki tej książki, także ci mniej istotni dla fabuły – każdy z nich ma mocno zarysowaną osobowość i jest charakterystyczny. Nie dziwię się, że w Internecie nastał szał na fanarty, czy opowiadania – fani tworzą piękne ilustracje z Eleonorą i Parkiem, teraz z bohaterami „Fangirl”. Autorka tak dobrze ukazała swoje postaci, że czytelnicy nie mają problemów z wyobrażeniem sobie tego, jak wyglądają i przeniesieniem ich na kartki papieru.
Podobało mi się także samo tło powieści, college w typowo amerykańskim stylu, szukanie nowych przyjaciół, to jak zachowują się studenci. Cath w tym wszystkim jest bardzo oryginalna, bo nagle wśród aktywnych, pozytywnie nastawionych nastolatków mamy wycofaną, nieśmiałą dziewczynę, która drży na samą myśl o porozmawianiu z nieznajomym.
Pachniało Levim. Ziarnami kawy i czymś ciepłym i korzennym, chyba jego perfumami. Albo mydłem. Albo dezodorantem. Tak często siadywał na jej łóżku, że znała wszystkie te zapachy. Czasami pachniał też dymem papierosowym albo piwem, ale nie tym razem.
Pomiędzy różnymi scenami jest wiele nawiązań, za każdym razem czytając książkę, odkrywa się coś nowego. Autorka potrafi bardzo plastycznie i subtelnie budować bardziej intymne fragmenty. Zupełnie jak jej bohaterka, Cath, która w swoim fanfiction unika miłosnych uniesień, jednak, gdy już jakieś opisze, to w taki sposób, że każdy z fanów czyta je po kilka razy. Tak samo Rowell, sceny zbliżeń były piękne, niemal bajkowe, ale zarazem pozbawione kiczu. Subtelne i urocze.
Okładka jest genialna, słyszałam głosy, że te zagraniczne są lepsze, ale nie! Nasza jest cudowna i nikt nie zmieni mojego zdania. Ma to coś, ładny dla oka kolor i narysowane postaci, niczym z fanarta, co jeszcze bardziej podkreśla całokształt książki.
- Przeczytaj mi swoje tajne sprośne opowieści fanowskie.
- Nie są sprośne.
- Trudno, i tak mi przeczytaj.
Polecam płci damskiej, ta pozycja jest typowo młodzieżowa, jednak myślę, że niejedna dojrzała kobieta skusiłaby się poznać historię Cath. To zabawna, wzruszająca i odkrywcza opowieść.
Jeśli czytasz bądź piszesz fanfiction, to koniecznie musisz ją mieć na swoje półce. Może rozpoznasz w Cath samą siebie?
Jeśli nie wiesz czym jest fandom, kanon, jak i wiele innych określeń „slangowych” z fanfiction, to polecam śledzić blog stworzony przez wydawnictwo – FanGirlToJa
Ocena: 5/5
Recenzowała: Gaba
Za możliwość przeczytania książki dziękuję,

Złamane serca w sieci - Emma Garcia

by 20:00

Lekka, niewymuszona pozycja z gatunku: komedia romantyczna. Kobiety, to lektura właśnie dla Was! Zabierzcie ze sobą kieliszek wina (tfu, od razu lepiej butelkę!), rozsiądźcie się na kanapie i bierzcie za czytanie!
Innym tytułem tej pozycji jest „Zblogowani zakochani”, osobiście nie mam swojego faworyta, oba mi się podobają.
Vivienne Summers rozstaje się z długoletnim chłopakiem. Ciężko odchorowuje zerwanie, zwłaszcza, gdy dowiaduje się, że jej super przystojny, zamożny były, który miał być przecież ojcem jej dzieci, od razu znalazł pocieszenie w ramionach smukłej blondynki. Vivienne najpierw przechodzi trzy podstawowe fazy żałoby (zaprzeczenie, wódka, katastrofalna w skutkach wizyta u fryzjera), a następnie postanawia, że nie podda się bez walki. Uruchamia więc Internet w poszukiwaniu najlepszego sposobu na odzyskanie utraconej miłości…
To zdecydowanie jedna z lepszych książek, które ostatnio przeczytałam. Moją pierwszą reakcją było zdziwienie, bo nie spodziewałam się, że zwykły romans tak mile mnie zaskoczy. Co takiego zauroczyło mnie w powieści tej brytyjskiej pisarki? Chyba jej autentyczność, prostota samej historii przemawiającej do serca każdej kobiety, która kiedykolwiek została porzucona.  Jeszcze bardziej jestem na tak dla „Złamanych serc w sieci”bo okazuje się, że sama Emma Garcia jest po części bohaterką powieści, którą oparła na swoim życiu singielki w Londynie – tym jak została zostawiona przez swojego mężczyznę i na wzór Viv cierpiała po rozstaniu. To także debiut Garcii, jeśli tak zaczyna swoją karierę, to czekam na inne jej tytuły!
W ciężkich czasach uratować cię mogą ci, na których nigdy byś nie postawił, a życzliwość jaką ci oferują, potrafi znaczyć tyle, co życie i śmierć.
Pełna zabawnych fragmentów, ale też tych smutnych – wywołuje przeróżne emocje i za to duży plus, mało która książka potrafi wciągnąć odbiorcę i dodatkowo także zaangażować w to, co przeżywa postać. Ta niepozorna komedia romantyczna jest naprawdę warta uwagi, zaczyna się całkiem zwyczajnie, aby potem z każdym rozdziałem coraz bardziej rozkręcać. Która z nas choć raz nie skompromitowała się na weselu znajomych? Wzięła butelkę wina i zapijała smutki? Odniosła wpadkę w pracy poprzez niedopilnowanie niektórych spraw? Nie wiedziała, czego dokładnie chce, być sama, czy jednak…?
Lekkość stylu, ciekawe dodatki w postaci porad dla kobiet, które mają postać przeróżnych list lub też testów, niczym z czasopism i są one znowu, o dziwo bardzo trafne i przydatne. Ma w pewnym sensie cechy poradnika, a to jest bardzo fajne połączenie – fabuła wciąga, a można się również wiele się nauczyć, jak i sobie uświadomić. Przy wszystkich erotykach, gdzie każdy rzuca się na każdego, związki są cholernie łatwe, no bo, każdy jest piękny, cudowny i oszałamiający, ta pozycja staje się powiewem świeżego powietrza. Sama bohaterka nie jest tutaj idealna, nie ma także urody modeli, można powiedzieć, że jest zwyczajną kobietą, która trochę za bardzo przywiązała się do swojego chłopaka. I od nowa musi poszukać własnej drogi.
Jeśli usłyszysz któreś z poniższych słów, to pewne, że on z tobą zrywa. Odejdź z godnością, największą, jaką się da.
1. Nie chodzi o ciebie, ale o mnie.
2. Jesteś taką uroczą dziewczyną…
3. Potrzebuje czasu, żeby odnaleźć siebie.
4. Nie jestem po prostu gotowy na poważny związek ani luźny związek, ani żaden związek… z tobą.
5. Lepiej ci będzie beze mnie / Jesteś dla mnie za dobra / Nie jestem ciebie godzien. (…)
Pierwszy raz opis książki okazał się prawdziwy, bo mnie „Złamane serca w sieci” dosłownie porwały i rozbawiły– przeczytałam je bardzo szybko, na przemian chichocząc lub też wybuchając nieco żenującym, głośnym śmiechem. Polecam wszystkim kobietom, młodszym, starszym – to jeden z pierwszych życiowych romansów, które przeczytałam. Zabawny, inteligentny, pozbawiony kiczu, zaskakujący, bo do końca nie wiedziałam, jak się skończy – kupujcie, pożyczajcie od swoich przyjaciółek, czytajcie! 
Ocena: 5/5
Recenzowała: Gaba
Informacje:
Rok wydania: 2014
Wydawnictwo: Sonia Draga
Kategoria: komedia romantyczna
Liczba stron: 400

Powrót do Daringham Hall - Kathryn Taylor

by 20:05


Arystokratyczna rodzina, Wielka Brytania, amerykański biznesmen i skromna pani weterynarz. Co z takiego połączenia może wyniknąć? Romans, intryga i wiele tajemnic ukrywanych przez lata!
Ben Sterling to mężczyzna, któremu raczej niczego nie brakuje – ma własną firmę, odnosi sukcesy i jest do tego wszystkiego bardzo przystojny. Nie szuka związków, ceni sobie niezależność i nie lubi się angażować. Jednak ma do załatwienia jedną ważną sprawę dotyczącą swojego pochodzenia i rodziny. Uzyskuje informacje z tych, które zmieniają życie na zawsze — okazuje się, że jest synem Ralpha Camdena, a zarazem spadkobiercą szlacheckiego angielskiego rodu. Pełen złości i chęci zniszczenia nowo odnalezionego ojca wyrusza do Anglii, a jego celem jest posiadłość Camdenów, Daringham Hall. Wszystko komplikuje się, gdy w czasie podróży zostaje napadnięty. Wtedy też poznaje Kate – uroczą, piękną i przez wszystkich lubianą miejscową weterynarz. Ben staje przed trudnym wyborem, walczyć o miłość, czy zemścić się na Camdenach?
Po przeczytaniu powieści Taylor pierwsze co pomyślałam, to: wracamy do klasyki romansu! Dużą ulgą jest to, że w czasach, gdzie najlepiej sprzedają się takie pozycje jak „50 twarzy Greya” ktoś odważył się napisać solidny, wyważony romans – uwaga – z fabułą! Gdy wydawca proponuje mi erotyk do zrecenzowania, to od razu wyobrażam sobie, że pewnie okaże się on kolejną szablonową książką, z dużą ilością seksu, w której postaci na każdej stronie dosłownie się na siebie rzucają. Wówczas takie pozycje pozbawione są bardziej skomplikowanej historii i tła. A tutaj na szczęście jest trochę inaczej, mamy piękną i sielską Anglię, arystokratyczną rodzinę, wiele zwrotów akcji i niejednoznaczne zakończenie.
- Nie chcę.
Drgnął mu mięsień na policzku i opuścił rękę. Lecz zanim się odwrócił, Kate stanęła na palcach i objęła go za szyję. Z drążącym uśmiechem spojrzała na niego.
- Za nic w świecie nie chcę, żebyś nad sobą zapanował.
Mimo wszystko, to wciąż romans, a co za tym idzie, czytając, można sobie wyobrazić, jaki będzie dalszy rozwój akcji – ten gatunek ma to do siebie, że zwykle dąży się do połączenia bohaterów, jednak Taylor ubarwiła tę książkę innymi wątkami, które gdzieś po drodze się rozwijają i przyciągają czytelnika. „Powrót do Daringham Hall” pozbawiony jest infantylności towarzyszącej wielu powstającym obecnie powieścią dla kobiet. Mamy fragmenty bardziej pikantne, pojawia się wspomniana erotyka, ale jest to dojrzałe i także przez to lepiej się taką książkę czyta – czekamy z niecierpliwieniem na zbliżenie się postaci i czujemy powstające napięcie między nimi. Nie ukrywam, widać we fragmentach dla dorosłych pewną poetyckość charakterystyczną dla tego typu literatury – samo słownictwo ukazuje wzniosłość tych chwil, dla jednych będzie to może zbyt nierzeczywiste, ale trzeba pamiętać, że to moi drodzy romans, a kobiety także lubią sobie powzdychać i pomarzyć… 
Podobało mi się połączenie współczesnego świata z małą wsią, która wciąż emanuje przeszłością, tradycją i przy okazji jest bardzo… angielska. To jedna wielka rodzina, każdy siebie tam zna, a plotki rozchodzą się błyskawicznie. Zauważyłam też, że autorka wiele czerpała z brytyjskiej rodziny królewskiej, prawdopodobnie musi być fanką Kate i Williama.
Styl Taylor jest niewymuszony, ale widzę w nim też inspirowanie się angielskimi powieściami – momentami używa słownictwa przeznaczonego dla wyższych sfer, co sprawia, że „Powrót do Daringham Hall” stanowi spójną całość, ale zarazem niektórym prawdopodobnie będzie trudno się do tego przyzwyczaić, przez co na początku książka może wydać się nużąca. Mam wrażenie, że jest to pozycja dla wielbicielek gatunku, trzeba lubić taki typ romansu, aby się w niego odpowiednio wciągnąć. To solidna literatura obyczajowa, gdzie widać pasję autorki, która nie pisze pod publikę, bo gdyby tak było, to wyszedłby z tego kolejny szablonowy erotyk. Narracja trzecioosobowa, dlatego też możemy poznać wiele innych wątków.
Muszę pochwalić dobrą kreację postaci, pojawia się wielu bohaterów i każdy ma swój specyficzny, wyjątkowy charakter i nie zlewa się z na tle innych. To rzadkie w przypadku romansów, gdzie zwykle pisarze skupiają się na dwóch głównych postaciach, przy tym pomijając całą resztę. Jednakże mam istotne wątpliwości, odnoście budowy sylwetki Kate – jest dla mnie zbyt idealna, pozbawiona wad – pomocna, piękna, dobra, zawsze spokojna i wyrozumiała. Dla mnie taki typ postaci traci na swojej realności, nie potrafię sobie wówczas jej wyobrazić i niestety tylko budzi u mnie irytację, no bo kto może być aż tak kryształowy? Pojawia się szablonowa Mary Sue i jak dla mnie to jedno z potknięć autorki, której udało się stworzyć skomplikowanego, niejednoznacznego i nawet trochę niesympatycznego Bena, a o dziwo zaniedbać Kate, która na tle wszystkich wydaje się nijaka i nie wzbudza większych emocji. Do poprawy w drugim tomie!
To z pewnością coś nowego, choć zarazem już nam znanego przez książki, które czytały nasze mamy i babcie. Romanse, gdzie tłem były arystokratyczne rodziny i wielkie miłości. Taylor udało się w tej pozycji oddać ten klimat, który gdzieś przez lata zagubił się na rynku wydawniczym i jeszcze połączyć go ze współczesnością. Z niecierpliwieniem czekam na kolejne części, zastanawiam się także, czy wciąż ich bohaterami będzie Ben i Kate, czy może autorka na warsztat weźmie kolejne pary?
Polecam przede wszystkim dojrzałym czytelniczką, nawet nie przez sceny +18, które muszę dodać były subtelne, ale głównie przez sam klimat powieści. Dla fanów Wielkiej Brytanii, arystokracji, małych, sielskich miasteczek (jeżeli oglądaliście serial „Dixie of Hart” to wiecie, o czym mowa) i skomplikowanych relacji damsko-męskich. Drogie Panie, to idealna powieść na letnie, upalne wieczory!
Jeśli jesteście ciekawi tej książki, to odsyłam Was do strony, gdzie możecie przeczytać jej fragment –  KLIK!
Ocena: 4/5
Recenzowała: Gaba
Za możliwość przeczytania książki dziękuję,
INFORMACJE:
Rok wydania: 29 lipca 2015 r.
Wydawnictwo Otwarte
Seria: Daringham Hall, #1
Kategoria: romans
Liczba stron: 360

Dopóki nie zgasną gwiazdy - Piotr Patykiewicz. Strzeż się świetlików!

by 20:09

Nowe oblicze książek postapokaliptycznych. Polska literatura, która bez problemu dogania zagraniczne tytuły. Wyróżnia się niebanalną historią, ciekawym uniwersum oraz ciągłymi zwrotami akcji.
Świat po Upadku z pewnością Cię zaskoczy…
Piotr Patykiewicz przenosi nas do mroźnej i surowej rzeczywistości, rządzącej się twardymi zasadami, gdzie nie ma miejsca na słabość i strach. Kacper nie pamięta tego, jak wyglądała Ziemia przed Upadkiem. Wie, że było całkiem inaczej, lepiej. Teraz otacza go mróz i śnieg. Mieszka w osadzie, otoczony zewsząd górami, gdzie ludzie zostali zaszczuci – wszędzie grasują niebezpieczne stworzenia, które czekają na samotnych wędrowców. Trudno jest o pożywienie, tylko szczęśliwcom uda się upolować fokę, czy niedźwiedzia. Ludzie żyją w małych wioskach, uwięzieni pomiędzy wysokimi szczytami, gdzie nielicznym udało się ocaleć – miasta są opustoszałe, wiedza o tym, jak było dawniej, coraz szybciej zanika, dlatego najbardziej drogocennymi przedmiotami są… książki. Ale i tak najgorsze czai się na przełęczy – groźne światła, które niosą coś gorszego niż śmierć.
Kacper to młodzieniec, który szybko chce stać się mężczyzną. Dlatego postanawia wyruszyć w niebezpieczną podróż, a jak wiemy, takie przygody zmieniają człowieka. Szybko okazuje się, że nie można przejść niezauważonym przez światło wypatrujące zabłąkanych wędrowców…
Łał! Mam ochotę zakrzyknąć, że w końcu napisano powieść z mocnym klimatem postapo – jest mrocznie, tajemniczo i niepokojąco realistycznie. Lubię ten świat wykreowany przez Patykiewicza, to idealny krajobraz rzeczywistości po Upadku. Brakowało mi w tym gatunku literackim właśnie czegoś takiego, mocnego uniwersum w męskim wydaniu, bo widać, że książkę napisał mężczyzna. Romantyczne wątki, jeżeli już są, to ukazane w sposób bardzo pragmatyczny – bez przesadnej uczuciowości, czy naiwności. Nie natrafisz tutaj na miłosną opowiastkę, za tomamy typową przygodówkę, a w tle góry, śnieg i ciągła walka o przetrwanie. I jest to pewien powiew świeżości, przenosimy się do krajobrazów, z jakimi jeszcze się nie spotkałam w tego typu dystopiach.
- Czasami mam wrażenie, że Bóg dawno już o nas zapomniał.
Muszę podkreślić jedno – autorowi udało się zbudować niezwykle realistyczną fabułę. Mimo że wątek samej przyczyny Upadku zakrawa na fantastykę pomieszaną z naukowymi teoriami, to jest to wciąż wizja, która do mnie przemawia i potrafię ją sobie wyobrazić. Kolejnym plusem są ciągłe zwroty akcji – autor co jakiś czas zmieniał bieg historii, coś się wyjaśniło, aby zaraz namieszać i wprowadzić czytelnika w stan ale co się właściwie stało?.
To nietypowe spojrzenia na samo postapo – pojawia się wiele elementów pochodzących z chrześcijaństwa, co ubarwiło uniwersum Patykiewicza, dodało mu pewnej specyficznej atmosfery i stało się także jego wizytówką. Jako wielka fanka Constantine byłam mile zaskoczona fragmentami, które dotyczą egzorcyzmów, dusz, czy też ogólnie nieba i piekła. Całość ma po prostu klasę – pozbawiona szablonów i infantylności, która często zdarza się w tego typu powieściach. Główny bohater jest młody, ale sama fabuła na tym nie traci – obserwujemy jego dojrzewanie, to jak się zmienia i staje mężczyzną.
Książka to przede wszystkim opisy – plastyczne i zwykle nie zanudzają, choć przyznam, że początek był dla mnie dosyć trudny, musiałam się „wbić” w styl autora, jak i wykreowany przez niego świat. Dlatego też pierwsze rozdziały mogą wydawać się wam nieco nużące. Dodatkowym minusem jest brak jednego, konkretnego punktu kulminacyjnego fabuły – rozbita została na wiele zwrotów akcji, co momentami wydawało mi się dezorientujące.Może to wywoływać wrażenie braku spójności historii, autor przeskakuje z jednej teorii do drugiej, aż nie wiadomo, która jest prawdziwa. Wspomniałam także o małym skupieniu się na emocjonalności – główny bohater nie był mi w żaden sposób bliski, czułam pewien dystans do Kacpra, nie przywiązałam się do niego i przez to jakoś zobojętniałam na jego losy. Widać, ze Patykiewicz skupił się na przygodzie, historii, zostawiając relacje pomiędzy postaciami nieco w tyle. Dlatego dla mnie to typowo męska opowieść – widać to w konstrukcji postaci, ich podejściu do świata, same emocje są bardzo wyważone i niby się pojawiają, ale szybko zostają sprowadzone na drugi plan.
Nadchodzi czas, kiedy kiedy śmierć okaże się ucieczką słabych, a życie wybiorą tylko najodważniejsi.
Książka ma typową budowę, ale dodatkowym umilaczem są czarno-białe ilustracje, które przedstawiają opisywane sceny. Nie ma ich jakoś dużo, ale i tak to jeden z tych dodatków, które lubię. Narracja zwykła, trzecioosobowa, za co daję dużego plusa, bo właśnie taką najlepiej mi się czyta.
Okładka, muszę pochwalić okładkę! Od razu mnie przyciągnęła – jest idealnym uzupełnieniem fabuły, niezwykle klimatyczna, piękna i bardzo, bardzo mi się podoba.
Mimo że główny bohater jest młody, to książka została skierowana do czytelników w każdym wieku. Na szczęście Patykiewicz nie zrobił z tej książki kolejnej schematycznej młodzieżówki. To powieść pełna ciekawych wątków, skłaniająca do myślenia, do analizowania sytuacji postaci, przenosząca odbiorcę w mroczny i mroźny świat, gdzie to światłość staje się największym wrogiem człowieka, jak i zatracona zostaje granica pomiędzy dobrem a złem. Razem z bohaterem czujemy izolację gór, nie wiemy, co stało się z resztą ludzkości – a może ktoś przeżył? A co jeśli gdzieś tam na dole znaleziono rozwiązanie na niebezpiecznie ogniki?
Uwielbiam to, że autor wykorzystał teorię o świetle, jako czymś wrogim i niebezpiecznym. Coś, co z pozoru powinno być dobre, okazuje się mroczne. Ma to w sobie pewien niepowtarzalny urok, coś, co mnie kompletnie ujęło i chyba najbardziej spodobało się w „Dopóki nie zgasną gwiazdy”.
Polecam dojrzałym czytelnikom, którzy lubią przygodę, tajemnicę i nietypowe uniwersum. To oryginalna historia, która zmieniła moje patrzenie na literaturę postapokaliptyczną, gdzie wcześniej dostrzegałam coraz więcej szablonowości – a tutaj takie miłe zaskoczenie. Dużo wątków, teorii, wspaniale zbudowane krajobrazy, plastyczność opisów i coś, co wymyka się współczesności – pewna surowość relacji międzyludzkich, walka o przetrwanie i terytorium. Nie jest to powieść idealna, ale mam nadzieję, że doczekam się kontynuacji, która będzie jeszcze lepsza, a sam autor odkryje nieco więcej tego, jak wygląda świat po Upadku…
Ocena: 4/5
Recenzowała: Gaba
Za możliwość przeczytania książki dziękuję,
Informacje:
Rok wydania: 2015
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kategoria: fantastyka, postapokaliptyczna 
Liczba stron: 400
Gabriela Rutana & Sylwia Czekańska. Obsługiwane przez usługę Blogger.