The American Roommate Experiment - Elena Armas, ta książka rozłoży Was na łopatki!

by 08:00
 

Czy eksperymentalne randki mogą zakończyć się happy endem? Widzę trzy wersje. Jedna to taka, gdy para zakochuje się w sobie i razem odchodzą w stronę słońca. Druga – podchodzą do tego bez emocji, eksperyment kończy się i odchodzą osobno w stronę słońca. Trzecia opcja? Ktoś z nich ma złamane serce. Czy któryś z tych scenariuszy przydarzył się bohaterom nowej książki Eleny Armas? Musicie przekonać się sami, ale jedno wam zdradzę. Podczas czytania będziecie śmiać się i płakać równocześnie. Ta książka całkowicie mnie rozwaliła.

Rosie ma mały problem w mieszkaniu, a dokładnie dziurę w suficie. Musi szybko znaleźć nowe lokum, na szczęście mieszkanie jej przyjaciółki Liny stoi puste. Okazuje się, że Lucas, kuzyn Liny, także potrzebuje się gdzieś zatrzymać. I tak zostają współlokatorami. Powoli Lucas odkrywa, że Rosie jest pisarką – i to bardzo dobrą. Tylko ma ona jeden problem, nie może napisać ani słowa nowej powieści. Lucas także ma swoje tajemnice, a za jego podróżą kryje się sporo bólu i wstydu. Czy razem sobie pomogą? Na razie Lucas ma propozycję, kilka eksperymentalnych, idealnych randek, które pobudzą wenę Rosie… Co z tego wyniknie?

„The American Roommate Experiment” to kontynuacja „The Spanish Love Deception”, która udowodniła, że autorka ma genialne poczucie humoru i lekkie pióro. Podczas czytania książki Armas czuję całkowity komfort i wiem, że się nie zawiodę. Ten rok obfituje w coraz lepsze powieści kobiece, a ta pozycja całkowicie mnie uwiodła. Podobnie jak Rosie i Lucas, dwójka najbardziej uroczych bohaterów, z którymi chętnie poszłabym na kawę i pizzę.

Całkowicie zgadzam się z tym, że to świetny romans w stylu slow burn. Uwielbiam wszystkie momenty, gdy czujemy chemię pomiędzy postaciami, powoli narastające napięcie, to, jak się droczą i zarazem pilnują, aby nie przekroczyć ustalonej granicy. Pisarka napisała powieść lekką, zabawną i pełną świeżości. Ale są też gorące i namiętne sytuacje, a cała akcja balansuje na cienkiej granicy pomiędzy przyjaźnią a romansem.

Gdzie można znaleźć jeszcze takich męskich bohaterów jak Lucas? Chyba nie jestem jedyną czytelniczką, która została kompletnie zauroczona hiszpańskim temperamentem tego bohatera. Oprócz oczywistego uroku Lucasa ta książka dała mi dużo do myślenia. Mamy przystojniaka i niepewną siebie kobietę, której niczego nie brakuje – jest inteligentna, walczy o swoje marzenia, troszczy się o innych, wiele w niej ciepła i dobroci. A jednak w siebie wątpi, w swoją urodę, w swoje wybory i to, że przystojny facet może po prostu dobrze ją traktować. Z szacunkiem i sympatią. Sytuacja Rosie pokazuje nam, jak wiele kobiet straciło zaufanie do świata i ludzi. Rosie wielokrotnie była zdziwiona, gdy Lucas dbał o jej bezpieczeństwo, martwił się o nią czy był po prostu szarmancki. Czy zawsze widzimy drugie dno? Może jest to drugi plan tej dosyć słodkiej i uroczej historii, ale skłania do pewnej refleksji – są dobrzy ludzie, którzy w nas wierzą.

Przyjaźń to ważny temat w tej książce. Rosie i Lucas, Rosie i Lina – dobrze mieć obok siebie osobę, która pocieszy nas, gdy jesteśmy w rozsypce. Podobało mi się budowanie relacji pomiędzy Rosie i Lucasem, było w tym coś intymnego, miało w sobie iskrę, która z rozdziału na rozdział coraz bardziej się rozpalała. Jak ich nie kochać? Armas zbudowała bohaterów, których od razu się lubi, wysyłają oni do czytelnika pozytywne wibracje i aż żal kończyć później książkę.

Armas wyróżnia lekkie pióro, a jej książka bogata jest w plastyczne, realistyczne opisy oraz dynamiczne dialogi. Mamy tutaj dobrze opisane sceny, które z łatwością mogłam sobie wyobrazić. Narracja była prowadzona z punktu widzenia Rosie i Lucasa, jednak mam wrażenie, że więcej było Rosie. Lucas dał nam męskie spojrzenie, co bardzo urozmaiciło fabułę. Miał całkiem inny sposób myślenia, inaczej odbierał i interpretował niektóre sytuacje. I cóż, to jeden z tych męskich bohaterów, do których wzdychasz po cichu. Ale uwaga! Nie był idealny, popełnił też kilka błędów, dzięki czemu nie jest to tylko słodki romans, a historia, która rozłoży was na łopatki.

Podczas czytania uśmiech nie schodził mi z twarzy. Pod koniec nawet się wzruszyłam. Trudno oderwać się od tej książki, a na jej czytanie powinni przyznawać urlopy w pracy. Iskry, chemia, cudowni bohaterowie, malutka kawalerka, kulinarne pyszności w tle i… przekonajcie się sami!

Książkę otrzymałam przy współpracy z portalem,

Lubimy Czytać

Pozdrawiam zaczytanie,

Gaba

 

 

Crave. Pragnienie - Tracy Wolff, czyli nowe fantasty z wampirami

by 16:49

 

Crave. Pragnienie to dosyć obszerna książka, którą pochłonęłam w jeden weekend. Zdałam sobie sprawę, że tęskniłam za tego rodzaju historiami. Brakowało mi tej wampirzej energii, tajemnicy, „zwykłej” dziewczyny pośrodku potworów, złych, czarujących i pięknych chłopców, którzy pod osłoną niedostępności typu „nawet na mnie nie patrz” okazują się tymi jedynymi i wymarzonymi. Tyle się tutaj działo!

Grace spotyka wielka tragedia, gdy jej rodzice umierają w wypadku. Nie ma innej rodziny poza wujkiem i kuzynką, którzy mieszkają… aż na Alasce. Grace wstępuje do Akademii i nie ma pojęcia, że nagle znalazła się w centrum wojny. Którą stronę wybierze? Niedostępnych wampirów, innych frakcji, które knują za jej plecami, czy swoją własną?

Mogę śmiało stwierdzić, że „Crave” to coś w rodzaju Hogwartu wypełnionego różnymi rodzajami potworów z książek fantasy. Jak ja to kocham! Do tego akcja toczy się w zimnej, pełnej śniegu i niedźwiedzi polarnych Alasce. Ale jak się okazuje, niedźwiedzie i odmrożenia to najmniejsze zmartwienie głównej bohaterki. Grace wpada w sam środek walki o dominację i władzę poszczególnych ugrupowań. Zwykły, bezbronny człowiek pośrodku potworów? Cóż, ma ona swoich obrońców, a i tak co chwilę jest ranna. To, co mnie trochę rozbawiło, to liczba zranień Grace. Gdyby tak policzyć, to na palcach jednej ręki można wskazać, ile razy pojawiła się na zajęciach. Co chwilę odpoczywała, zbierała się po jakimś wypadku i była w środku afery. Halo, to szkoła? Czy pole bitwy?

Porównując „Crave” do „Zmierzchu”, mam jedną myśl. „Zmierzch” był bardzo poważny jeśli chodzi o fabułę, tutaj jest miejsce na wiele wstawek z popkultury i mam wrażenie, że miejscami autorka puszcza do czytelnika oczko. Bohaterowie są nowocześni – mimo że mamy starożytny zamek, całą otoczkę książki fantasy, to pojawia się też sporo muzyki, Netflix, czekolada z pianką, a nawet wspomniana przeze mnie książka Stephenie Meyer. Te odniesienia do współczesnej popkultury to ciekawe urozmaicenie fabuły, bez tego mielibyśmy po prostu kolejną megapoważną książkę o wampirach, o dziewczynie, której świat wywraca się do góry nogami i która zdobywa uwagę najprzystojniejszego chłopaka. A jednak jest inaczej, „Crave” rządzi się swoimi prawami i mogę przyznać, że podczas czytania świetnie się bawiłam. Były też gorące momenty pełne napięcia, więc miłośniczki wątku hate to love będą zadowolone.

Początek to wielka niewiadoma. Bardzo dobrze zrobiłam, że nie przeczytałam opisu książki. Domyśliłam się, że na pewno pojawią się wampiry, ale dzięki swojej niewiedzy (bo opis książki naprawdę dużo zdradza, zupełnie niepotrzebnie) poznawałam fabułę razem z bohaterką. Grace już od początku wiedziała, że coś jest nie tak, ale brakowało jej ostatniego elementu układanki. Trochę byłam zdziwiona, że tak na spokojnie przeszła do porządku dziennego, gdy odkryła, że uczniowie Akademii nie są ludźmi, ale z drugiej strony… całe jej otoczenie bardzo specyficznie się zachowywało od pierwszego rozdziału. Jakoś nikt mocno nie próbował ukryć przed nią swojej prawdziwej natury.

Co mogę powiedzieć o bohaterach? Mam wrażenie, że Grace to postać trochę nieodgadniona. Z jednej strony przestraszona dziewczyna, z drugiej to ona rozwija relacje z Jaxonem, ma swoje zdanie, umie się odgryźć i wie, czego chce. Chociaż jest w tym trochę chaosu i uległości ze strony Grace, gdy pojawia się Jaxon – nagle on staje się tym, który decyduje. Mam wrażenie, że autorka starała się napisać zadziorną, pewną siebie postać kobiecą, która nie leci na pierwsze zawołanie faceta. Tylko że czasami w tej wizji pojawiają się pewne dziury. Ale kto nie miałby słabości do przystojnego wampira?

Zakończenie zostawiło mnie z wieloma pytaniami, bo nagle autorka postanowiła namieszać oraz uciąć akcję. To kolejna seria fantasy, w którą się wkręciłam. Narracja prowadzona jest z punktu widzenia Grace, co ma swoje plusy i minusy, ale ogólnie sam styl mogę określić jako lekki i dynamiczny. Ostatni rozdział pisany jest z punktu widzenia jednego z bohaterów, nie Grace. Mamy także bonus, dodatkowe rozdziały z różnych ważnych sytuacji, także przedstawione przez jednego z bohaterów. I przyznam, że dają one inną perspektywę. To, co mi trochę przeszkadzało, to brak drugiego planu – mamy ogromny zamek, uczniów o różnych zdolnościach, a nie czułam tej magii (zobaczcie, jak Rowling udało się ukazać swój świat, każdy czytelnik wiedział mniej więcej, jak wygląda Hogwart, czuł jego magię i fantastyczny klimat). Oprócz Grace, Jaxona, jej kuzynki i wujka kręcimy się wokół może dwóch, trzech postaci, które kojarzymy. A gdzie pozostali bohaterowie? Myślę, że pisarka mogłaby śmiało dobudować to uniwersum, trochę głębiej ukazać nam poboczne postaci, bo książka ma pod tym kątem duży potencjał.

Polecam „Crave” wszystkim fanom fantasy z wampirami w roli głównej. Uwielbiam książki, których akcja toczy się w elitarnych szkołach, bo wiem, że na pewno będzie ciekawie. Jedno jest pewne, „Crave” zyska sporą liczbę fanów i fanek. Końcówka zostawia nas w samym środku akcji, więc spodziewam się po drugiej części jeszcze więcej tajemnic, dramatu i… może pojawi się też nowy bohater? Już nie mogę się doczekać.

Cykl:

Crave series (tom 1)

Książkę otrzymałam przy współpracy z portalem,

Lubimy Czytać

Pozdrawiam zaczytanie,

Gaba


Lepiej niż w filmach - Lynn Painter, urocza komedia romantyczna z filmowym wątkiem

by 08:41

 

 
Jestem zwykłą dziewczyną, która stoi przed chłopakiem, prosząc go, by ją kochał. Cytat z „Notting Hill” rozpoczyna tę książkę, zapowiadając nam historię pełną filmowych anegdot i stylu zaczerpniętego z komedii romantycznych. I jest jednym z najbardziej uroczych początków książki. Kto z nas nie kocha Bridget Jones, która w rozciągniętej piżamie i z szopą na głowie tańczy w salonie lub biegnie ulicą w bieliźnie za miłością swojego życia? I kto nie płakał na „To właśnie jest miłość”, nie śmiał się z paprotki w „Jak stracić chłopaka w 10 dni” i nie marzył o pocałunku niczym z „Pamiętnika”?
 
Liz uwielbia romanse i szczęśliwe zakończenia. Cały czas czeka na tego jedynego. I nagle pojawia się miłość z dzieciństwa, Michael. Bohaterka ma jeden cel – rozkochać go w sobie i iść z nim na szkolny bal. Może brzmi to banalnie, ale dla Liz są to poważne sprawy. Nie jest to jednak prosta misja. Dlatego skutkiem ubocznym będzie przyjaźń z Wesem, jej sąsiadem, wrogiem i rywalem o miejsce parkingowe. I tak też się składa, najlepszym kumplem Michaela.
 
Przyznaję – z pozoru może wydawać się, że to szablonowa historia. Tylko że mimo wszystko jest ona wyjątkowa. Znalazłam w niej tyle humoru i uroku, dała mi tyle pozytywnej energii oraz wprawiła w taki stan rozluźnienia, że na wszelkie podobne do siebie motywy przymykam oko. Tego szukam w książkach, mają oderwać mnie od codzienności. Zresztą jak można nie kochać amerykańskich historii o nastolatkach, którzy chodzą do szkoły i zmagają się z miłosnymi problemami? Mam trzydzieści lat, a nadal je uwielbiam.
 
Bohaterka wierzy w prawdziwą miłość na miarę hollywoodzkich przebojów kinowych. Miłość pisaną wielką literą, od pierwszego wejrzenia. Czy to naiwne? Nie do końca, bo przesłaniem tej powieści jest jedno: nigdy nie wiesz, kogo obdarzysz uczuciem. Może to być osoba z twoich snów, ale też ktoś, kto przypadkiem ci się przytrafi. Podoba mi się, że mamy też trochę inną postać kobiecą niż dosyć modne ironiczne bohaterki, zamknięte w sobie i niczym się niewyróżniające. Liz jest wyjątkowa, uwielbia kolorowe sukienki, kwiaty i wszędzie widzi romantyczne wątki. Krocząc ulicą czy szkolnym korytarzem, tworzy ścieżkę dźwiękową, która idealnie podkreśli dany moment lub sytuację. Życie niczym film, a ona jest jego cichym reżyserem.
Dawno się tak nie uśmiałam. Podczas czytania co jakiś czas wybuchałam śmiechem lub chichotałam pod nosem. Nie czytajcie tej książki w miejscach publicznych, bo trudno się powstrzymać! Autorka ma świetne poczucie humoru, ubawiłam się jak na dobrej komedii romantycznej.
 
Muszę pochwalić także budowanie postaci. Oczywiście na pierwszy plan wybijają się bohaterowie pierwszoplanowi i przyznam, że mogłabym się z nimi zaprzyjaźnić. Kocham takie książki, gdy mam ochotę do nich wrócić tylko po to, aby ponownie spotkać się z ich bohaterami. Lynn Painter buduje charakterystyczne postaci, które od razu wywołują sympatię. Na plus są także dialogi, dynamiczne, pełne humoru i sarkazmu. Brzmią naturalnie, co czasami kuleje w powieściach młodzieżowych. Ogólnie przyznaję, że podoba mi się styl autorki. Nie mam nic do zarzucenia – do tego cytaty przed każdym rozdziałem z różnych filmów i mamy świetną książkę na miły wieczór.
 
Na poprawę humoru, relaks i gdy po prostu potrzebujesz czekolady i komedii romantycznej. „Lepiej niż w filmach” to książka, którą bardzo szybko się czyta. Przy niej zapomnisz na chwilę o pracy, szkole i będziesz po prostu dobrze się bawić.
 
Książkę otrzymałam przy współpracy z portalem, 
 
 
Pozdrawiam zaczytanie,

Gaba
Gabriela Rutana & Sylwia Czekańska. Obsługiwane przez usługę Blogger.