Calder. Narodziny odwagi Mia Sheridan – dajcie mi od razu drugi tom!

by 22:54


To druga książka Mii Sheridan, którą przeczytałam. I okazało się, że jest całkiem inna, z poważanym, mocnym tematem, ale zarazem eteryczną atmosferą, którą buduje dwójka głównych bohaterów. Minęła jedna noc i od razu pochłonęłam tę historię. Gdybym wiedziała, że jest tak dobra, to od razu przygotowałabym sobie wielki dzbanek kawy na zaspany poranek.
Calder poznał Eden, gdy miał dziesięć lat. Jednak już wtedy wiedział, że dziewczynka jest jego światłem i marzeniem. Chłopiec był świadomy, że Eden jest nieosiągalna w społeczności, w której przyszło im żyć. Apokaliptyczna sekta rządzi się swoimi, surowymi zasadami. Eden została wybrana do zostania przyszłą wybraną ich przywódcy Hectora. Gdy Eden i Calder dorastają, nie mogą już ukrywać swoich uczuć względem siebie, ich potajemne spotkania przepełnione są miłością i niezwykłymi doznaniami, gdy ta dwójka odkrywa się nawzajem. Razem postanawiają uciec z sekty, walczyć o prawo do decydowania o swoim życiu i marzeniach. Ich droga do uwolnienia jest trudna, niezwykle odważna, ale również bardzo niebezpieczna…
Zwykle staram się omijać wątek sekt i praw, w które ludzie ślepo wierzą. Ten temat mnie denerwuje i wprawia w straszną frustrację. Nie mogę pogodzić się z tym, że tego rodzaju sekty rozwijają się bardzo prężnie i przede wszystkim w to, że budujące się społeczności są ufnie zapatrzone w swoich przywódców. Zaczęłam czytać „Caldera” i przyznam, że były momenty, gdy ze złości zgrzytałam zębami. Początek wytrącił mnie z równowagi i dopiero po jakimś czasie wróciłam do tej książki. Czekałam na moment, gdy Calder i Eden zaczną dostrzegać, że ich społeczność jest toksyczna, a ich apokaliptyczne wizje nigdy się nie sprawdzą. Moim ulubionym fragmentem jest ten, gdy bohaterowie zaczęli przeciwstawiać się systemowi sekty. Powiedziałam sobie, w końcu! A teraz uciekajcie stamtąd jak najszybciej!
„Calder” wywołuje wiele emocji – po skończeniu książki i to w tak bardzo drastycznym momencie, jeszcze długo nie mogłam pozbierać myśli. Od razu chcę drugi tom, bo autorka zaserwowała mi małą nerwicę – powieść jest urwana w środku akcji. Dosłownie gapiłam się z niedowierzaniem na napis „Ciąg dalszy w tomie Eden. Nowy początek”. Mia Sheridan napisała książkę, która niesamowicie trzyma w napięciu i wywołuje szok końcówką.
Jestem pod wrażeniem konstrukcji bohaterów, tego, jak mogliśmy obserwować ich dojrzewanie i coraz większe uświadamianie sobie, że żyją w sekcie. Sheridan musiała dobrze przemyśleć psychologię postaci, to jak ich poprowadzić, aby do samego końca byli autentyczni. Zasiała w nich ziarnko niepewności, które powoli przeradzało się w plan ucieczki. Historia miłosna jest tutaj piękna i bajkowa. Oczywiście nie zabrakło bardziej erotycznych scen, które wywołują dreszczyk emocji. Dodatkowym plusem jest świadomość, że związek Eden i Caldera jest zakazany i w każdej chwili mogą zostać przyłapani.
Od połowy książki akcja bardzo przyśpiesza, dlatego ani się obejrzycie i będziecie przewracali ostatnią stronę. Sheridan wprowadziła do swojej historii drastyczne sceny, ukazała życie społeczności sekty w sposób autentyczny i przejmujący. To ważny temat, bardzo kontrowersyjny i niejednoznaczny. Przyznam, że najmocniej poruszyły mnie sceny, w których jeden z bohaterów był karany na oczach swojej rodziny i całej sekty – nikt z nich nie próbował mu pomóc, wierząc w poglądy ich przywódcy, pozwolili na krzywdzenie niewinnych ludzi. A takich fragmentów, szczególnie pod koniec jest naprawdę sporo, dlatego „Calder” szarpie nerwy i cały czas trzyma w napięciu.
Fabuła ukazana jest z dwóch perspektyw – Eden i Caldera. Narrację mamy pierwszoosobową, dlatego też powieść jest bardziej autentyczna. Historia pisana jest w taki sposób, że w pewnym momencie się zapętla.Zaczynamy od ukazania krótkiej migawki dotyczącej Eden, następnie cofamy się w przeszłość i przeżywamy losy postaci od momentu, gdy są dziećmi, akcja przyśpiesza i kończymy fragmentem z Calderem w roli głównej. Podoba mi się takie prowadzenie fabuły, Sheridan lubi rozciągać akcję swoich książek na kilkanaście lat, ale robi to bardzo umiejętnie i zręcznie.
Minusy? Początek był nieco nużący, musiałam wgryźć się w tę historię. Gdy Sheridan przyśpieszyła akcję, to książkę o wiele lepiej się czytało. Nie podoba mi się trochę to, że bohaterowie mimo warunków, w jakich żyli, są niezwykle piękni – postaci to przykłady idealnych, odważnych i urodziwych bohaterów. Od razu przypomniała mi się Mary Sue.
„Calder” to wstrząsająca historia, która przyprawiła mnie o palpitacje serca. W rankingu przeczytanych przeze mnie książek tej autorki „Calder. Narodziny odwagi” mogę umiejscowić na pierwszym miejscu. Powieść trzyma w napięciu do samego końca, wywołuje wzruszenie, strach, złość i kusi romantycznymi scenami. Piękna historia, oby takich więcej!
Ocena: 4/5
Recenzja: Gabriela Rutana
Za możliwość przeczytania książki dziękuję, 
INFORMACJE: 
Rok wydania: 2016 
Wydawnictwo: Helion/Septem
Cykl: A Sign of Love #1
Kategoria: romans, dramat
Liczba stron: 374

Fobos Victor Dixen – podróże w kosmos nie są dla wszystkich

by 23:00


Przeczytałam „Fobos” dosyć szybko. Tę książkę poleciłabym głównie młodzieży. Ci, którzy spodziewają się historii o locie w kosmos, to mogą być zawiedzeni, bo autor skupił się głównie na wątku miłosnym. „Fobos” jest lekką powieścią, która intryguje i od razu wzbudza zaciekawienie. Przyznam, że nie jestem nią zachwycona, ale z drugiej strony zastanawiam się, jak akcja potoczy się dalej – „Fobos” ma potencjał i liczę na to, że zostanie on odkryty w kolejnych tomach.
Léonor bierze udział w projekcie „Genesis”, który jest niczym kosmiczna wersja „Big Brothera”. Sześć dziewczyn i szczęściu chłopców wyrusza w kosmos, aby założyć pierwszą ludzką kolonię na Marsie. W czasie krótkich randek, które trwają sześć minut, będą się poznawać i na podstawie tych spotkań zmuszeni zostaną do podjęcia decyzji odnośnie do swojego przyszłego partnera. Léonor zostawiła na Ziemi swoje tragiczne dzieciństwo i bolesne wspomnienia o życiu w rodzinach zastępczych. Projekt jest dla niej szansą na nowy rozdział i ułożenie sobie życia według własnych zasad.
W tej książce zabrakło mi… fabuły. Mamy niby wszystko – fajny pomysł na historię, wielu ciekawych bohaterów, świetny motyw miłosny i intrygę. Niestety albo tego wszystkiego jest zbyt wiele, albo autorowi nie udało się tych wątków poukładać i porządnie rozwinąć. A dodam, że książka wyróżnia się dużym rozbiciem ukazywanych perspektywy, co nie pozwoliło mi za bardzo wgłębić się w dany fragment, bo zaraz następował przeskok do kolejnej sceny.
Najbardziej irytował mnie sposób narracji, był bardzo męczący. Autor powinien bardziej skupić się na opisach, emocjach bohaterów i wyhamować tempo historii. Może książka jest dla młodszych czytelników, ale myślę, że przydałoby się jej nieco więcej głębi oraz mocniejszego nakreślenia tła dla fabuły. Nie potrafiłam wyobrazić sobie poszczególnych scen, były opisywane ogólnie, tak jakby autor śpieszył się z tym, co chce nam opowiedzieć.
Fabuła ma potencjał, została jednak sprowadzona do dosyć płytkiej historii, urwanej i niepogłębionej. Przeczytałam całą książkę i brakowało mi jej sporej części. Ani nie poznałam bohaterów, ani też nie przybliżyłam się do wygryzienia się w tę powieść. Jeśli autor postanowił ukazać nam dużą liczbę bohaterów, to dlaczego wszystkich opisał pobieżnie? W ten sposób nie poznaliśmy nikogo, nawet samej Léonor. Dixen mógł całkowicie skupić się na niej, dodając kilka przeskoków o tym, co dzieje się na Ziemi. Chyba że książka jest prologiem, wstępem do dalszych części. Co jeszcze? Niestety, naiwność samej historii. W fabule przewinęło się zbyt wiele oczywistych rozwiązań, schematycznych scen, ogólnych opisów, które tak naprawdę nic nie wyjaśniają.
Książka ma pomysłową kampanię promocyjną, jednak… niestety jestem na nie dla „Fobosa”. Z pozoru ciekawa historia, świetna i przyciągająca uwagę okładka, kontakt autora z czytelnikami – niby wszystko się zgadza, jednak czegoś „Fobosowi” brakuje i tym składnikiem jest bardziej przemyślana fabuła, wgłębienie się w ukazanie postaci, nieodkrywanie wszystkich kart przed czytelnikami, a pozostawienie nutki tajemniczości.Czasem pisarze mają pomysł, jednak na tym się kończy. Spodziewałam się kolejnej dobrej książki o locie w kosmos i niestety się zawiodłam. Przez całą książkę zastanawiała mnie naiwność pomysłu autora, co do przetrwania ludzi na Marsie i stworzenia tam kolonii. Tak naprawdę myślałam, że książka ociera się o fantastykę. Jeśli pisarz podejmuje się tak skomplikowanego tematu, to oczekuję, że choć trochę się w niego wgryzie, poczuje jak naukowiec i zastanowi – czy wysłanie ludzi w kosmos może być proste i możliwe? Dla Dixena okazało się nawet banalne, autor postanowił zignorować dosyć ważną część książki – wytłumaczenie czytelnikowi, jak jego bohaterowie przeżyją w kosmosie. Skupił się za to na wątku romantycznym i cóż, to też okazało się po części klapą. Niestety. Choć przyznam, że sam pomysł wysłania dwunastu ludzi w kosmos mnie zaintrygował. Niech połączą się w pary i stworzą kolonię. Byłam zaciekawiona tym, jak się poznają, jakie będę między nimi relacje, czy autor ukaże nam psychologię postaci i wprowadzi trudniejsze wątki. Jednak ponownie zawiodło wykonanie i brak przemyślenia ze strony pisarza tego, jak w rzeczywistości powinni poznawać się ludzie w takiej sytuacji. Czy rozdzielenie ich i zmuszenie do podjęcia decyzji na podstawie znikomej liczby informacji jest mądre? Sześć minut na spotkania? Cały czas wydawało mi się, że postaci powinny się ze sobą skonfrontować, naprawdę poznać, aby móc później stworzyć wspólnotę.
Książki o kosmosie wymagają od pisarzy wiele pracy, porządnego researchu i zastanowienia nad tym, co trzeba zrobić, aby fabuła wydawała się realistyczna? Po przeczytaniu „Marsjanina” byłam wstrząśnięta, pozytywnie poruszona tą historią i książką. „Fobos” jednak zaskoczył mnie swoją naiwnością, ogólnym spojrzeniem Dixena na fabułę oraz zirytował przeskakiwaniem z wątku na wątek. Czasem dobra kampania promocyjna nie wystarczy, choć pewnie sama książka odniesie komercyjny sukces. Nie spisuje „Fobosa” na straty, jestem pewna, że młodszym czytelnikom przypadnie do gustu. Może ja już jestem za stara na tego rodzaju literaturę, a może kolejna część bardziej mnie do siebie przekona.
Ocena: 1,5/5
Recenzja: Gabriela Rutana
Za możliwość przeczytania książki dziękuję, 
INFORMACJE:
Rok wydania: 2016 
Wydawnictwo: Otwarte/Moondrive
Cykl: Fobos #1
Tłumaczenie: Eliza Kasprzak-Kozikowska
Kategoria: literatura młodzieżowa
Liczba stron: 456

Zostawić Daringham Hall, Kathryn Taylor – mocne zakończenie trylogii

by 17:28

Ostatni tom trylogii o Daringham Hall jest dla mnie idealnym zakończeniem tej serii. Ma w sobie romantyzm, nieoczekiwane zwroty akcji i angielski klimat, który wywołuje rozmarzenie i przenosi nas do innego świata.
W Daringham Hall w końcu panuje spokój. Ben zajął się zarządzaniem majątkiem i musi zmierzyć z wieloma przeciwnościami losu. Nagle okazuje się, że postawienie Daringham Hall na prostą wcale nie jest takie łatwe. Związek Bena i Kate rozkwita, choć kochankowie mają wiele wątpliwości. Wszystko zmienia się, gdy w Daringham Hall wybucha pożar. Ben postanawia odejść, co prowadzi do przerwania jego związku z Kate i prawdopodobnie… sprzedania posiadłości. Czy Ben naprawdę wyjedzie? Czy jednak przyzna się, że kocha Kate i postanowi uratować Daringham Hall?
Po zakończeniu drugiej części książki myślałam, że w życiu Bena i Kate wszystko się unormuje, a ewentualne problemy będą dotyczyć posiadłości. Myliłam się, bo autorka postanowiła bardzo namieszać w ostatnim tomie. Jest najbardziej burzliwy z wszystkich, nieprzewidywalny i moim zdaniem najlepszy, bo w końcu wywołał u mnie jakieś emocje. Wiele dzieje się w tej książce, zaczynając od kłopotów w związku i kończąc na niepewnej pozycji Daringham Hall.Posiadłość poznaliśmy jako mocną, dostojną, mającą klasę. Nagle okazało się, że jest zadłużona i prawdopodobnie zostanie sprzedana. Ciekawie było śledzić to, jak Ben i reszta mieszkańców próbowała uratować Daringham Hall. Podobało mi się, że do końca nie wiedziałam, co się stanie z posiadłością.
I w końcu przestało być tak sielankowo! Pojawiły się prawdziwe emocje i problemy. Ben i Kate mimo oczywistego pociągu do siebie, stanęli przed czymś, co rozbiło ich związek – tajemnicami i brakiem szczerości.Przyznam, że ta relacja wydawała mi się zbyt przesłodzona, jednak po skończeniu tej części mogę śmiało stwierdzić, że autorka w końcu ukazała nam autentycznych bohaterów. Bałam się, że będzie wiało nudą pomiędzy tą dwójką, a było wręcz przeciwnie – pojawiło się wiele niepewności i napięcia, które chyba każdy lubi w książkach. Podoba mi się racjonalne spojrzenie na nowy związek, na ludzi, którzy jeszcze dobrze się nie znają i nagle muszą razem żyć, wspierać się i kochać. Nie jest to takie łatwe, jak ukazują to znane nam romanse. Nagle czegoś brakuje w związku i już nie jest tak pięknie. Taylor postanowiła nie idealizować swojej historii, za co jestem jej wdzięczna.
Tytuł powieści sprawia, że spodziewamy się wielkiego zwrotu akcji. Autorka pewnie zadawała sobie pytania, jak zainteresować czytelnika ostatnim tomem? Byłam bardzo ciekawa, tym bardziej że relacje między Benem i Kate w miarę się poukładały, posiadłość miała zostać uratowana i nagle jak tu czymś zamieszczać, skoro wszystko jest ustabilizowane? Okazało się, że nic nie jest pewne i wszystko może się jeszcze zmienić.
Dostrzegam wyraźną poprawę w tłumaczeniu książki, dialogi nie już tak sztywne i nienaturalne, widać w nich spontaniczność i emocje bohaterów, na co bardzo czekałam w tej serii. Pierwszy tom był stąpaniem po niepewnym gruncie, choć urzekł mnie swoim angielskim klimatem i motywem arystokracji, drugi okazał się o wiele lepszy, z wieloma rozwijającymi się wątkami, a trzeci jest idealnym podsumowaniem serii.
Autorka w trylogii snuła cztery główne wątki: posiadłość, związek Bena i Kate, relacja między Peterem i Tilly oraz Anną i Davidem. W „Zostawić Daringham Hall” zakończyła je wszystkie, z tym że każdy z nich był dla mnie dużym zaskoczeniem. Taylor szczególnie ujęła mnie Tilly i Peterem, którzy kompletnie mnie rozczulili i stali się moim ulubionymi postaciami w powieści.
Jestem fanką epilogów, chociaż czasem są one niczym strzał w kolano dla pisarza. Jednak lubię, gdy wiem, jak dalej potoczyły się losy postaci. W „Zostawić Daringham Hall” pojawił się epilog, który ujawnia czy Daringahm Hall udało się ocalić, czy jednak nie… Sprawdźcie sami!
To klasyczny romans i powieść obyczajowa w jednym. Trylogia ma w sobie ten klasyczny klimat, tę elegancję i kobiecość, która sprawia, że książki są idealne dla każdej z nas. Zawierają w sobie opisy burzliwych związków, rodzinne sekrety, arystokratyczne zwyczaje i kaprysy, humor oraz wartką akcję, która trzyma w napięciu. Polecam, jest to mocne zakończenie mojej przygody z Daringham Hall.
Ocena: 4/5
Recenzja: Gabriela Rutana
Za możliwość przeczytania książki oraz całej serii dziękuję, 
INFORMACJE:
Rok wydania: 2016 
Wydawnictwo: Otwarte
Tłumaczenie: Agnieszka Hofmann
Seria: Daringham Hall #3
Kategoria: romans, literatura obyczajowa
Liczba stron: 320

Miłość i kłamstwa, Cecelia Ahern – jeden dzień na poznanie tajemnicy

by 17:57

Cecelia Ahren jest jedną z autorek, po których spodziewam się dobrej literatury. Zwykle opowiada mocne, wzruszające i trudne historie. „Miłość i kłamstwa”  to powieść skłaniająca do przemyśleń, z drugim dnem, ciekawą fabułą, oryginalnymi i charakterystycznymi bohaterami.
Sabrina Boggs przypadkiem znajduje rzeczy swojego ojca Fergusa, a w nich tajemniczą kolekcję, której nigdy wcześniej nie widziała. Jest zaniepokojona, bo nie sądziła, że była okłamywana. Chce poznać prawdę i dowiedzieć się więcej o życiu swojego ojca. Nagle jej monotonny i nudny rozkład dnia zostaje przerwany. Sabrina ma jedną dobę na poznanie sekretów ojca, które rzucą nowe światło na niego, jego rodzinę i ludzi, którzy byli mu bliscy, a których Sabrina nigdy nie miała szansy poznać.
Marmurki – różnokolorowe kulki, szklane cuda, to motyw przewodni tej książki. Fergus pasjonował się nimi tak bardzo, że w pewien sposób popadł w obsesję. Pasja do gry w marmurki zwróciła się przeciwko niemu, stała się jego uzależnieniem, przez które nie potrafił ułożyć sobie życia. Wydawnictwo dołączyło do książki kilka kulek i teraz będę one na zawsze kojarzyć mi się z tą historią.
Książka może nie wywarła na mnie kolosalnego wrażenie, nie pochłonęłam ją od razu, ale przyznam, że wciągnęłam się w tę opowieść i do samego końca byłam ciekawa, czym zaskoczy mnie autorka. Główną zaletą powieści są jej bohaterowie, a szczególnie ojciec Sabriny. Poznajemy go jako małego chłopca, następnie w kolejnych rozdziałach odkrywamy jego tajemnice, wzloty i upadki. Zafascynowała mnie jego więź z bratem Hamishem – to najbardziej intrygujący wątek tej pozycji. Obaj są charyzmatyczni, ale równocześnie niedostępni, pełni sekretów i niedopowiedzeń. Na samym początku do końca nie rozumiałam tej więzi, dopiero później, gdy Sabrina odkrywała poszczególne karty tej historii, dowiadywałam się o prawdziwej relacji, jaka ich łączyła. Rodzina Fergusa była specyficzna, surowa, głośna, z trudną sytuacją. Nie dziwię się, że Fergus musiał znaleźć coś, co mogłoby pomóc oderwać się od rzeczywistości, wybić się i odróżnić od innych. Marmurki stały się jego fascynacją, zgubą, miłością i wspomnieniem o bracie. Braterstwo i marmurki to moje ulubione motywy „Miłości i kłamstwa”.
Cecelia Ahern ma wypracowany styl, który sprawia, że czytanie jej książek nie powinno nikomu sprawić trudności. Pisze lekko, dobrze, i jak wiemy, lubi eksperymentować. W tej powieści autorka postawiła na prowadzenie fabuły w różnych odstępach czasu – a więc raz mamy perspektywę Sabriny, która jest również teraźniejszością oraz dwie perspektywy Fergusa, raz przenosimy się do jego przeszłości, dzieciństwa i lat, gdy był młodzieńcem, a następnie wracamy do teraźniejszości. Przyznam, można się pogubić – mnie ten zabieg nie przeszkadzał, płynnie odnajdywałam się w tym, kto aktualnie jest narratorem i z jakim czasem mamy do czynienia. Jednakże nie każdy może lubić tego rodzaju przeskoki, więc jak zwykle ostrzegam. Co do typu narracji, to w książce występuje pierwszoosobowy i w tym przypadku nie mam żadnych zastrzeżeń, bo mamy dwóch bohaterów i przez to szersze spojrzenie na fabułę. Często narzekam, że przez ten sposób narracji czytelnikowi umyka wiele informacji, jednak jak widać, zdarzają się wyjątki.
„Miłość i kłamstwa” to mądra książka, mająca w sobie wiele prawdy. Bohaterowie wykreowani przez Ahern są przykładem ludzi, których życie określiły pozornie nieistotne decyzje. Powieść ma w sobie gorycz, coś, co wywołuje smutek i nostalgię. „Miłość i kłamstwa” nie jest pozycją łatwą, lekką, na jeden wieczór – to książka mająca skłonić nas do myślenia, zupełnie inna od tych, które wcześniej napisała Ahern, bardziej dojrzała i spokojniejsza.
Książka z pozoru wydaje się poprawna, jednak przyznam, że brakuje jej kilku zwrotów akcji, dynamicznej fabuły i mocniejszych konfrontacji między postaciami. Autorka postawiła na subtelne sceny, czytelnik wiele musi domyślić się sam, co jest dobre i złe – powieść mogłaby być ostrzejsza i bardziej emocjonalna. Niestety długie opisy często wywołują uczucie monotonii, dlatego myślę, że Ahern powinna bardziej urozmaicić historię i wprowadzić do niej trochę więcej akcji.
Mimo że okładka sugeruje coś innego, tytuł również – książka nie jest tylko dla kobiet. Mężczyźni również mogą przeczytać tę powieść i z pewnością nie będą zawiedzeni. Jestem trochę zła za ten tytuł i oprawę, brakuje w nich spójności z historią. „Miłość i kłamstwa” brzmi niczym nazwa romansu, a ta książka nim nie jest – nazwałabym ją raczejpowieścią obyczajową. Zastanawiam się dlaczego nie przetłumaczono oryginalnego tytułu książki - The Marble Collector?
Polecam, choć pewnie powiecie, że nie jest to najlepsza powieść Ahern. Może macie racje, bo książka nie jest idealna i nie porywa od razu – trzeba się w nią wgryźć, żeby chcieć poznać tajemnicę Fergusa. „Miłość i kłamstwa” jest moim zdaniem najbardziej dojrzałą pozycją, jaką dotychczas napisała autorka. Bez sztampy, bez uniesień, ale mająca w sobie prawdę i autentyczność.
Ocena: 3/5
Recenzja: Gabriela Rutana
Za możliwość przeczytania książki dziękuję,
INFORMACJE:
Rok wydania: 2016
Wydawnictwo: Akurat
Tłumacz: Agnieszka Lipska-Nakoniecznik
Kategoria: obyczajowa 
Liczba stron: 416
PS. Czy tylko ja mam wrażenie, że chłopak na okładce wygląda jak Dawid Podsiadło? :D 
Gabriela Rutana & Sylwia Czekańska. Obsługiwane przez usługę Blogger.