Wyścig, Jenny Martin – międzyplanetarny wyścig o wolność


Dystopijny świat. Młoda buntowniczka. Trójkąt miłosny. Adrenalina i walka z systemem. Czego chcieć więcej? Premiera tej kosmicznej książki już 13 kwietnia.
Wyobraźcie sobie świat zawładnięty przez bogate korporacje. Nie można się im sprzeciwić, bunt karany jest śmiercią. Castra to planeta, gdzie bohaterka musi zmagać się z trudnym wyborem – walka czy poddanie się systemowi? 
W życiu siedemnastoletniej Phoebe van Zant wyścigi samochodowe od zawsze miały szczególne znaczenie. Szybkość, adrenalina i wygrana – to jej siły napędowe. Jest jedną z najlepszych, nic więc dziwnego, że każdy chce ją mieć w swoim zespole. Udział w wyścigach zawsze był ryzykowny, to nie tylko rozrywka, ale przede wszystkim polityczna rozgrywka. Co się stanie, gdy dziewczynę dostrzeże i zapragnie mieć w drużynie jedna z największych korporacji Castry? Czy wybuchnie międzyplanetarna wojna? Na samym końcu wyścigu może okazać się, że przekroczenie mety nie zawsze oznacza wygraną.
Przeczytałam, że „Wyścig” to połączeniem dwóch filmów – „Szybcy i wściekli” z „Gwiezdnymi wojnami”. Takie skojarzenie jest jak najbardziej trafne, ale tylko pozornie, bo powieść Jenny Martin kierowana jest całkiem do innych odbiorców. To bardzo ogólne porównanie – tak naprawdę cała fabuła książki nijak ma się do tych dwóch obrazów. Nie chciałabym, aby fani kina zainteresowali się dziełem Martin, a następnie po przeczytaniu byli zawiedzeni tym, że nie znaleźli w nim większych podobieństw do filmów. Co nie znaczy, że w jakiś sposób książka nie przywodzi od razu ich na myśl – oczywiście, że tak, tylko podkreślam – w wydaniu dla młodszego czytelnika.
I tutaj rozwiązałam kwestię czytelników, którym mogę polecić „Wyścig” – to wszyscy lubiący powieści w tonie „Igrzysk Śmierci”. Autorka zdecydowanie poszła w nurt dystopijnych historii, tylko że tym razem postawiła na trzy wątki: wyścigi samochodowe, korporacje rządzące planetami i kosmiczne uniwersum.
Co szczególnie mi się spodobało, to właśnie pomysł korpo świata i to w wydaniu międzyplanetarnym. Taka wizja przyszłości może się spełnić, może w odniesieniu tylko do naszej Ziemi, ale jednak to wciąż scenariusz dosyć prawdopodobny. Autorka rozbudowała uniwersum na kilka planet, ras – co sprawia, że w kolejnych tomach dała sobie duże pole do popisu.
Muszę przyznać, że zawsze przyciągają mnie silne bohaterki. Gdy tylko przeczytałam, że Phoebe będzie brać udział w wyścigach, to od razu pomyślałam, że to kolejna książka w moim „must have”. Martin konsekwentnie poradziła postać Phoebe, nie zrobiła z niej niepewnej dziewczyny, którą ktoś musi uratować. Główna bohaterka stała się buntowniczką, niebojącą się kolejnych zadań, świadomą tego, co musi zrobić – to jedna z największych zalet tej książki. Bohaterowie jak na pierwszy tom zostali ukazani bardzo dobrze, zarówno ci główni, jak i poboczni. Nie mogę się powstrzymać przed dodaniem, że jedna z męskich postaci całkowicie zawładnęła moim sercem. Trochę jestem zła za to, że Martin pod koniec zrobiła z niego przykładnego rycerza na białym koniu, ale mam nadzieję, że sytuacja poprawi się w kolejnej części.
Narrację mamy typowo pamiętnikarską, co jest czymś coraz częstszym w książkach młodzieżowym. Rozdziały są krótkie, a więc i szybko się je czyta. Język z jednej strony jest typowy dla takich powieści – szybkie zwroty akcji, dużo dialogów, ale pojawia się pewien wyróżnik, czyli slang. Byłam bardzo zaskoczona, gdy bohaterka użyła po raz pierwszy słowa „rdzewieć” w formie np. przekleństwa, czy też wyrażenia niezadowolenia postaci. I w tej książce wiele razy będziecie mogli natchnąć się na słownictwo, które autorka wymyśliła na potrzeby swojego świata. Trochę trudno było mi się do tego zabiegu przyzwyczaić, ale gdy pochłonęła mnie akcja, to zaczęłam niektóre wyrażenia traktować naturalnie. Jestem jak najbardziej za zabawą językiem przez pisarzy, staje się to świetnym uzupełnieniem fabuły. Od razu przypomina mi się Tolkien, jeden z pierwszy autorów, którzy postanowili zaszaleć i stworzyć swój własny język (w jego przypadku był to choćby język elfów). Jedna uwaga tylko dla wydawcy lub też samej autorki – na końcu książki zawsze fajnie czyta się słowniczki slangu, czytelnik nie musi się domyślać, co oznacza dane słowo, ale ma wszystko wyjaśnione.
I teraz niestety muszę napisać, to co w jakiś sposób drażniło mnie podczas czytania „Wyścigu”. Chodzi mi oschematyczność fabuły. Martin z jednej strony pozytywnie zaskoczyła mnie samym uniwersum, ale z drugiej nie wysiliła się na stworzenie historii, która zaskoczyłaby czytelnika. Niestety książka bardzo przypomina inne powieści ze swojego gatunku, wszystko dzieje się niczym w układane, którą już kojarzymy i niemal od razu jesteśmy w stanie ułożyć wszystkie elementy. To samo, jeśli chodzi o wątek miłosny – zaleciało mi w nim delikatnie nudą. Staram się być zawsze nieco mniej uszczypliwa dla książek młodzieżowych – jednak myślę, że powielanie schematów może zirytować każdego, a szczególnie młodzież. Obecnie zaobserwować można duży wysyp książek tego typu i tylko te posiadające coś oryginalnego mają szansę na sukces.
Dalej – szybkość akcji. Wszystko dzieje się błyskawicznie. Zanim zdążymy przyglądnąć się ulicznym wyścigom, pojawia się inny motyw przyciągający naszą uwagę. Na miejscu autorki zwolniłabym nieco tempo i dała czytelnikom szerszy obraz świata, który chce ukazać. Cały czas mam nadzieję, że kolejne tomy rozwieją moje wątpliwości i że autorka nie tylko mnie czymś zaskoczy, ale naprawdę wciągnie w to uniwersum.
Teraz coś o gustach. Rozczarowała mnie okładka książki, jak wiemy nie ma to żadnego wpływu na fabułę, ale jednak spora część czytelników w znacznym stopniu w trakcie wyboru książki zwraca uwagę na jej oprawę. Ta „Wyścigu” niestety jest kiczowata, po prostu za dużo się na niej dzieje – tutaj samochód, płomienie, główna bohatera, a za nią jeszcze dwóch mężczyzn. W tle kosmiczne niebo. W kwestii oprawy podziało się coś niedobrego, co podejrzewam, może zniechęcić starszych czytelników (takich jak ja np. do młodzieży nie należę, ale takie pozycje wciąż czytam).
„Wyścig” to połączenie science fiction, fantastyki i dystopijnego świata. Znajdziecie w tej powieści dużo akcji, trochę romansu, intrygi i korporacyjny system, który trzeba pokonać. Od samego początku kibicuje się głównej bohaterce. Gdy zżywam się z postaciami, to wówczas wiem, że mimo słabej fabuły, książka i tak ma w sobie duży potencjał. Polecam, bo wyścigi i kosmos to bardzo ciekawe połączenie, a sama seria „Tracked” ma w sobie duży potencjał!
Ocena: 3,5/5
Recenzja: Gabriela Rutana
Za możliwość przeczytania książki dziękuję, 
Business & Culture i Wydawnictwu Akurat
INFORMACJE:
Rok wydania: 2016
Wydawnictwo: Akurat
Tłumaczyła: Ewa Skórska
Seria: Tracked, #1
Kategoria: science-fiction, przygodowa
Liczba stron: 400

Brak komentarzy

Nowy komentarz? Super! Dziękujemy! :-)

Gabriela Rutana & Sylwia Czekańska. Obsługiwane przez usługę Blogger.