Jeśli szukacie książki idealnej na jesienne wieczory, to „Normalni ludzie” Rooney Sally są właśnie w refleksyjnym klimacie. Czasami jest smutno – stan jesienny jak się patrzy, czasami miło i cieplutko – jak pod kocykiem, a momentami zimno i przygnębiająco, tak jakby nic nie mogło ochronić cię przed przeszywającym wiatrem. A tak naprawdę to książka idealna na każdą porę roku. Zastanawiałam się, dlaczego ma tyle dobrych opinii? Co w książce, która po opisie wskazuje na powieść dla młodzieży, jest coś tak genialnego? Po skończeniu „Normalnych ludzi” wiem jedno – to powieść, do której się wraca, która przeszywa emocjonalnie i zostawia sporo refleksji, a podczas czytania łapiesz się na myśli – tak, to ja, to ja! Mam tak samo!, identyfikujesz uczucia i myśli, których wcześniej nie potrafiłeś nazwać. To właśnie taka książka.
Znają się ze szkoły, gdzie byli kochankami, ale też głównie przyjaciółmi. Później idą na studia, mierzą się z życiem, tym, jak odbierani są przez innych. Zmienia się ich system wartości. Czasami są osobno, ale gdzieś na końcu zawsze do siebie trafiają.
„Normalni ludzie” napisani są niesamowicie plastycznie. Sposób narracji przypomina ciąg myśli bohaterów – w tym przypadku dwójki, Marianne i Connella. Dialogi są inne niż w innych powieściach, dla mnie wyglądało to momentami tak, jakby postaci potrafili czytać w swoich myślach. Tylko wspólnie mogli być naprawdę „sobą” i czuć się dobrze w swoim ciele. Oczywiście nie zawsze – do tej świadomości musieli dojrzeć i się z nią oswoić. Po głębszej refleksji widzę, że w tej powieści jest tak dużo współczesnego człowieka – tego, jak zamknięci jesteśmy, często samotni, nieumiejętni w budowaniu szczerych relacji, a przez to strasznie, strasznie smutni. Wydaje się, że proste słowa „kocham cię”, pokazanie, że nam zależy, że kogoś potrzebujemy, że coś nas rani – że to wszystko jest dla współczesnego świata i relacji cholernie trudne. Musimy się tego uczuć, niczym chodzenia. I w tym momencie pisarka pokazuje nam dwójkę ludzi zamkniętych w swoich głowach, przekonaniu, że nie mogą wyciągnąć rękę po to, czego pragną, bo patrzą na opinie innych – że tak naprawdę urodzili się nieszczęśliwi.
To także wciągająca historia przyjaciół i kochanków. Pierwsze wrażenie jest mylne, nie jest to powieść młodzieżowa, ale dojrzała książka dla kobiet, mężczyzn, ale też pokolenia dwudziestolatków, którzy szukają siebie w swojej rzeczywistości. Przyznam, że trochę identyfikuję się z Marianne, głównie przez to, że miała trudne szkolne życie – też jako nastolatka tego doświadczyłam i myślę, że miało to wpływ na późniejsze dystansowanie się do ludzi. Wytwarza się gruba skóra, przez co czasem wychodzi się na zimną oraz niewzruszoną. A w głowie głębią się jednak emocje.
To skomplikowane. Nie jest to typowa prosta historia miłosna. To zawiła opowieść, pełna niedopowiedzeń, emocji, niesprawiedliwości, smutku, ale też szczęścia. Dla mnie jest niezwykle autentyczna. I ten tytuł – „Normalni ludzie”. Powieść o kobiecie i mężczyźnie, którzy z pozoru mają zwyczajne życie, są normalni, ale czytając, przekonujemy się ile emocji w nich siedzi, ile mają do powiedzenia, to ja, ty, my wszyscy, którzy uczymy się, pracujemy, podejmujemy decyzje i staramy się normalnie żyć. Przeczytajcie i przekonajcie się sami.